Na niewinnym czytelniku. W dodatku dokonana w sposób perfidnie wyrafinowany, bo za pośrednictwem interesującej fabuły oraz intrygujących bohaterów, w dobrym, przyjemnym w lekturze stylu. Zakotwiczona strukturalnie w teatrze (a może i nawet w operze) i w takich klasykach literatury, jak Dante, Imajica jest jednak ilustracją wyjątkowo rzadkiego paradoksu: mimo wszystkich posiadanych przez tę monumentalną powieść Barkera walorów, jej lektura stanowi, mówiąc eufemistycznie, wyjątkowe wyzwanie dla odbiorcy.
Oczywiście, jak zwykle w takich przypadkach, powyżej dopuściłam się niesprawiedliwej generalizacji. Nie wykluczam, a wręcz nie wątpię, że znajdą się osoby, które epopeja o ponownym połączeniu pięciu Dominiów zachwyci bezkrytycznie. Na potrzeby niniejszej recenzji pozwolę sobie jednak mimo wszystko posiłkować się własnymi wrażeniami z tej lektury, która, mówiąc bez ogródek, była dla mnie katorgą.
Długo zastanawiałam się nad tym, skąd się wziął wspomniany na wstępie paradoks Dlaczego interesująca, przemyślana, złożona intryga, w której protagonistami są tak zróżnicowane postaci, jak fałszerz Gentle, pożeraczka męskich serc Jude i mistyf Pie, nie porwała mnie i nie sprawiła, że zapragnęłam poznać wyjaśnienie wszystkich sygnalizowanych przez autora tajemnic?
Odpowiedź nie jest prosta, może też nie być trafna uniwersalnie, jednak w moim przypadku główną przyczyną był fakt, że Barkerowi Imajicę najwyraźniej aż za przyjemnie się pisało. Brzmi to może nieco dziwnie, ale niezwłocznie się z tego zarzutu wytłumaczę. Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Autor najwyraźniej zbyt szybko przyjemnego zajęcia skończyć nie chciał, stąd też porozwlekał wątki, obficie wstawiając ponadto w treść nie zawsze uzasadnione fabularnie (kolejny eufemizm...) sceny zbliżeń seksualnych. I o ile sama tematyka płciowości jako takiej jest fascynująca (szczególnie ostatnio w naszym kraju gender nie schodzi ze sztandarów), a w czasie powstania utworu Barker należał zapewne do pionierów tej tematyki, to w wymiarze, w jakim jest ona obecna w powieści, nuży zamiast ubarwiać. Skądś się te 914 stron wzięło, tyle tylko powiem. Innymi słowy, poboczne ornamenty, zamiast być tym właśnie - dodatkami, przytłaczają fabułę.
W dodatku fantastyczne uniwersum Barkera, cztery pozostałe Dominia sąsiadujące z Ziemią, na tle światów z późniejszych utworów fantasy nie jest zbyt oryginalne. Opisane zostało dość skąpo (co dowodzi, że autor umie się pohamować) i w wielu aspektach jawi się jako zaskakująco podobne do naszego świata.
Teatralne korzenie całości autor zasugerował już na samym wstępie, jednak kiedy kolejny raz któryś z bohaterów jakby nigdy nic powraca z martwych, by rzucić kłody pod nogi Wypełniających Misję, można się lekko zirytować.
Podsumowując - liczne i niewątpliwe zalety Imajiki można by było docenić w pełni, gdyby koncept był bardziej wyeksponowany, a nie ginął w gąszczu fajerwerków autorskiej wyobraźni i płodów genderowych fascynacji, które najwyraźniej nie przeszły żadnej selekcji. Na czym zarówno koncept, jak i odbiór całości utworu, poważnie cierpią. Sprawia to, że powieść Barkera zaliczyć muszę do zdecydowanie niestrawnych dań z serii wydawnictwa MAG Uczta Wyobraźni. Nie pomógł nawet przekład jednego z moich ulubionych tłumaczy, Wojciecha Szypuły, a to również o czymś świadczy.