Wypada się cieszyć, iż z czytelnictwem w Polsce jest tak źle, że literatura przebija się do mediów już tylko w towarzystwie celebrytów, drogich samochodów lub żenujących pyskówek. Bo gdyby nominowana do nagrody Angelusa „Siódemka” Ziemowita Szczerka dotarła do szerokich rzesz odbiorców, na zwykłym skandalu by się nie skończyło – w grę wchodziłyby nawet wielotysięczne demonstracje gniewnych, młodych narodowców zamawiających w chwilach zapomnienia po pięć piw na raz.
Sytuacja wyjściowa jest prosta. Bohater „Siódemki” – jego imię brzmi Paweł, ale Szczerek celowo korzysta z oskarżycielskiej dla czytelnika narracji w drugiej osobie, przez co odbiorca wciąż ma wrażenie, iż to o nim mowa - zmierza „szos polskich królową” z Krakowa do Warszawy. Na „bardzo ważne spotkanie”, którego nie może przegapić. Jest 1 listopada, dogasa chyba najbardziej polskie ze świąt, bohatera trapi kac po imprezie halloweenowej, za wschodnią granicą „separatyści” rozdzierają Ukrainę, a na dalekiej północy, w Obwodzie Kaliningradzkim wojska rosyjskie organizują niezapowiedziane manewry. Jednak międzynarodowa sytuacja polityczna to tylko tło, bo na Siódemce czeka na Pawła cała masa komplikacji. A ich początkiem będzie spotkanie z prawdziwym wiedźminem częstującym wiedźmińskimi eliksirami.
„To <> to przypadek” mówi w pewnym momencie Paweł do wyśnionego w narkotycznej wizji Bolesława Chrobrego, mając na myśli naród polski. Jednak cała „Siódemka” dowodzi, iż główny bohater się myli. Obojętne, jak interpretować historię, dzisiaj nie ma już żadnego przypadku w tym, co świadczy o Polakach i polskości. To złożony, niepowtarzalny splot kompleksów, mitów i przywar, charakterystyczny dla ludzi ukształtowanych w tym niewdzięcznym miejscu Europy, pomiędzy Niemcami a Rosją. I Szczerkowi bardzo dobrze wychodzi jego opisanie.
Nie jest to oczywiście portret pochlebny. Ba, miejscami „Siódemka” może być odczytywana, jako wręcz „polakożercza”. Bo Polska to w oczach Pawła kraj szpetny i niewdzięczny, którego głównymi atrakcjami jest Siedem Cudów Siódemki – na czele z pierwszym, graffiti przedstawiającym wiktorię wiedeńską. Opisywanym przez Szczerka następująco (z góry przepraszam za długi cytat, ale warto poświęcić trochę czasu, by wczuć się we frazę autora): „bitwa pod Wiedniem na betonowym, obrzydliwym wiadukcisku obwieszonym reklamami jakiegoś HOCKI-KLOCKI HAMULCOWE SPÓŁKA Z O.O., jakiejś AGENCJI OCHRONY TEMUDŻYN, jakichś PARKIETÓW DĘBOWYCH BARTEK THE OAK (reklamowanych, nie bardzo wiadomo czemu, przez babę z wielkimi cycami, a każdy z tych cyców zasłonięty był wpejstowanym w fotoszopie zdjęciem dębu Bartek), reklamowych płacht z dramatycznymi wyznaniami GRUZ PRZYJMUJĘ I ZESPAWAM WSZYSTKO. (...) I między tym wszystkim, między tymi billboardami, tymi cycami, tym klepiskiem, tym polbrukiem, tym krzaczorstwem rozrośniętym, tymi
sklepami z ogumieniem samochodowym equus polonus mechanicus szarżowała na Turka polska husaria, ratowała Wiedeń, król Jan podgolony berło dzierżył, wąsa sumił, brew marszczył (...)”.
Taką właśnie Polskę widzi i opisuje główny bohater „Siódemki”. Wychylającą się spomiędzy tandetnych reklam, unurzaną w heroicznej, uproszczonej wizji historii (pojawiają się tu nie tylko ożywieni królowie Polski, ale i fascynujące teorie o przedchrześcijańskiej potędze Polan, których, swoim chrzetem, zdradził Mieszko I). Rozdartą pomiędzy pobudzonymi po 1989 roku aspiracjami, a niemal ksenofobicznym umiłowaniem do izolacjonizmu. Wciąż porównującą się do Zachodu, ale otwarcie tym Zachodem gardzącą, nawet się nad Zachód (zgniły i zdemoralizowany) wywyższającą. Nie przez przypadek Paweł właśnie to graffiti uznaje za arcypolskie i nazywa cudem. Obraz pędzącego na niewiernych Jana III Sobieskiego przypominany jest przy okazji niemal każdej publicznej debaty na temat islamu czy imigrantów, a powołujący się na niego zacietrzewieni patrioci zapominają, że ich ukochany król nic do samego islamu nie miał, a do Polski sprowadził chociażby Tatarów krymskich.
Polacy, w powieści Szczerka są unurzani w swojej polskości, a ich cechą charakterystyczną zdaje się być życie w stanie wiecznego wzburzenia i niechęci do wszelkiej inności. Podróżująca autostopem Litwinka jest dla nich za mało polska, a za bardzo rosyjska. Niemiec o polskich korzeniach omal nie zostaje obity przez krzepkich tubylców. W ogóle Niemcy to zdaniem Polaków bogaci najeźdźcy, którymi jednocześnie gardzimy i którym zazdrościmy organizacji. Czechów i Słowaków po prostu lekceważymy, zaś Rosjanie (a w zasadzie Ruskie) to po prostu „ziemskie wcielenie szatana”.
Co ciekawe, „Siódemka” nie jest wygodna dla żadnej ze stron polskiej wojenki. Po równo obrywa się tutaj zarówno tradycjonalistom, jak i liberalnej polskiej inteligencji, której przedstawicielem jest Paweł. Pierwszy obóz został złośliwie sportretowany w postaciach pana i plebana, czyli lokalnego magnata Hieronima Łycora i jego brata, proboszcza Antoniego. Marzeniem obu jest wstąpienie w szeregi prawdziwych, pełnoprawnych arystokratów – zupełnie, jakby nic się od XVII wieku nie zmieniło. Obaj też, korzystając ze swojej władzy (pierwszy finansowej, drugi duchowej) całkowicie podporządkowują sobie mieszkańców okolicy, wprowadzając niemal feudalne porządki, uzależniając od siebie wszystko i wszystkich.
Jednak stający w kontrze do nich Paweł wcale nie jest lepszy. To zakłamany, cyniczny przedstawiciel mediów, redaktor strony głównej wielkiego portalu informacyjnego. Jego praca nie polega na rzetelnym informowaniu, ani „prawdziwej” robocie dziennikarskiej, ale na zdobywaniu klików unikalnego użytkownika („junik-juzera”). A ci najchętniej klikają w podkręcone tytuły, które oczywiście są kłamliwe, ale na jakimś podstawowym poziomie zaspokajają tkwiącą w Polakach potrzebę sensacji i groteski. I Paweł na tej właśnie potrzebie żeruje, nie przejmując się, że przy okazji fałszuje obraz świata i rozpala w społeczeństwie lęki i fobie, którymi tak przecież gardzi (chociażby sprzedając news o NATO-wskich ćwiczeniach zwodniczym tytułem: „Niemiecka armia na mostach pontonowych przekroczyła Odrę”).
Szczerek nie oszczędził także trzeciej frakcji polskiej debaty publicznej – nielicznej, ale hałaśliwej nihilistyczno-libertariańskiej mniejszości spod znaku Janusza Korwin-Mikkego i jemu podobnych indywiduów. Takim „kucem korwińskim” jest przebrany za wiedźmina Gerard, postrzegający wszystko przez pryzmat niczym nieograniczonej wolności osobistej i ekonomicznej. Nawet stosunki międzyludzkie są dla niego transakcjami, a gdy ma się podzielić eliksirem w zamian za podwózkę, zastrzega, iż wymiana „będzie znaczyła, że już nie musi czuć wdzięczności”. Bohaterem Gerarda jest przerażający książę Bajaj, tłumaczący Pawłowi sen o wielkiej Polsce, z której czerpią (czy kradną) wszystkie inne narody – od starożytnych Persów, przez Greków, aż po Hebrajczyków.
Wydaje się zresztą, że jeżeli już któraś z tych frakcji w „Siódemce” wygrywa, to jest to właśnie nieformalna partia kuców – być może nieliczna, ale szalenie wpływowa. To jej wizja świata wydaje się być najagresywniejsza i najbardziej pociągająca. To jej wizja świata jest, wbrew pozorom, konsekwentnie realizowana od 1989 roku. Widać to zwłaszcza w karykaturalny polskim kapitalizmie, któremu udało się (w imię świętego prawa własności i równie świętej wolności gospodarczej) skomercjalizować i oszpecić cały kraj. Paweł podsumowuje to zresztą w chyba najtrafniejszym i najboleśniejszym ustępie całej książki. I znów muszę przeprosić za długi cytat: „To przecież polski small biznes napędza PKB, napędza gospodarkę tego państwa, to jemu Rzeczpospolita zawdzięcza swoją współczesną kondycję, to małe i średnie przedsiębiorstwa są tym, co tworzy Polskę, to właśnie one, stworzone przez tak pogardzanych drobnych cwaniaczków i dorobkiewiczów z najntisów, sprawiają, że Polska jako tako działa (...) To ich nazwiska, a nie
królów, Kościuszków i generałów, o których nikt i tak nic nie wie, powinniśmy przytwierdzać do obrzępolonych ścian naszych ulic. (...) Do tego wszystkiego pasują ulice z zupełnie innymi nazwami, na przykład ‘Handlarzy spod dworca ZOO w Berlinie’ albo ‘Obrońców blaszanych szczęk pod Pałacem Kultury w Warszawie”. Albo ‘ul. Badylarzy’, ‘ul. Pionierów Prywaciarstwa Polskiego’. (...) To są prawdziwi Ojcowie Ojczyzny”.
Co ciekawe, Szczerek budując swoją groteskową Polskę sięga nie tylko po klasyczne narodowe mity i symbole (niektóre postaci są jakby wprost wyjęte z Sienkiewicza, otwarcie cytuje się tu też Mickiewicza), ale i dopuszcza do głosu współczesną popkulturę. Przypominając, że współczesnego kształtują nie tylko szkolne lektury. I tak, obok klasycznych figur i demonów, pojawia się w „Siódemce” parodia wiedźmina Geralta - postaci uwielbianej przez rodzimych fanów fantasy. Na tyle popularna, iż grę z jego przygodami Donald Tusk ofiarował kiedyś Barack Obama. Gdy zaś w finale wszystko w końcu się sypie, sytuacje ratuje Wilq, najbardziej polski z superbohaterów. Jego pojawienie się nie tylko rozładowuje ponure przesłanie powieści, ale i świetnie podsumowuje jej wydźwięk. Wszak Wilqu – podobnie jak Paweł – jest permanentnie na coś wkurzony.
Jeżeli o coś można mieć do „Siódemki” zastrzeżenia, to o brak jakiegokolwiek bohatera, z którym można by się identyfikować. Jak na książkę, próbująca opisać mity i kompleksy całego narodu, wszyscy są tu niezwykle odlegli, wręcz zdehumanizowani (podobne odczucia miałem czytając kilka lat temu „Wieczny Grunwald” Szczepana Twardocha, książkę równie zafiksowaną na punkcie polskości). Jedynym ludzkim momentem Pawła jest tułaczka po płonącym osiedlu, na którym się wychował. Przez moment widzimy go wtedy bezbronnego i szczerego, przestraszonego szaleństwem, które się wokół rozgrywa. Szerek szybko ucina to jednak wprowadzeniem kolejnej fantastycznej postaci, wszechwiedzącego narratora, który przemawia od początku powieści. Jeszcze gorzej jest z innymi postaciami, które nie dostają nawet tej jednej sceny – chociażby wspominani już pan i pleban to bohaterowie dwuwymiarowi i papierowi, służący jedynie zilustrowaniu pewnych stereotypów.
Może to jednak zamierzony zabieg? Może Szczerek chce powiedzieć, że wszyscy jesteśmy wcieleniami różnych (budowanych głównie przez nas samych) stereotypów o Polakach? Przemawiałoby za tym apokaliptyczne zakończenie „Siódemki”, w którym Paweł wpierw wmawia sobie, że może być kimś więcej niż Polakiem, by następnie przekonać się, że to nieprawda. Że obojętne, jak głośno powtarzałby sobie, że „polskość to sztuczny konstrukt” i tak okaże się mu całkowicie podległy. Że naprawdę nie ma ucieczki od tego miejsca w Europie, pomiędzy Niemcami i Rosji. Bo wyparłszy się swojej polskości odkryjemy tylko, że nie ma niczego, co mogłoby wypełnić pustkę po niej. „Niczego, co istnieje”.