"Ptyś i Bill – 5. Przygody spaniela": Dzień bez szaleństw dniem straconym [RECENZJA]
Trudno zrozumieć, z czego wynika kolejność, w jakiej ukazują się w zbiorczych wydaniach oryginalne albumy z serii „Ptyś i Bill”, ale fanom przygód Ptysia i jego spaniela Billa nie pozostaje nic innego, jak cieszyć się, że „Przygody spaniela” pozwolą im poznać trzy znakomite komiksy stworzone przez Jeana Robę w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
W „Przygodach spaniela” oprócz tytułowego albumu z 1984 r. znajdziemy jeszcze „Psi zysk” (z 1987 roku) i „Oto oni!” (z 1988 roku), a w każdym z nim mnóstwo zabawnych historyjek, w których wykorzystywane są zarówno motywy dobrze już znane fanom serii (nietypowe skrytki Billa na jego kości czy mobilizacja całej rodziny w celu wykąpania psa), jak i nowe pomysły (na przykład Karolina, która próbuje się opalać, czy ojciec Ptysia pokazujący synowi i psu miejsca ze swego dzieciństwa, które zmieniły się nie do poznania, i zaskakująca reakcja Ptysia i Billa).
W tomie tym bez wątpienia warto zwrócić uwagę na nieco dłuższe, kilkustronicowe opowieści. Pełna niespodziewanych zwrotów akcji jest ta, w której najpierw obserwujemy całą rodzinę spokojnie odpoczywającą na plaży, a w chwilę potem ojca Ptysia podążającego tropem pędzącego śladem Billa i uprawiającego przy okazji różnorakie dyscypliny sportowe. To wprost niewiarygodne – bieganie, tenis, golf, jazda konna i zabawa na weselu to wszystko w ciągu jednego dnia! A za tym wszystkim kryje się mały sekret spaniela… Równie udana jest historyjka przedstawiająca trudności, jakie powoduje dostarczanie przez Billa gazety do domu.
Warto jednak zaznaczyć, że czasem potrzebny jest tylko jeden czy dwa kadry, aby wywołać równie wielkie wrażenie – wystarczy wspomnieć ten przedstawiający Ptysia i Billa jako członków chóru śpiewającego „Alleluja!”. W tym przypadku nie jest bowiem ważna długość historyjki, tylko dobry pomysł – a ich autorowi przy tworzeniu tych komiksów najwyraźniej nie brakowało. I właśnie to powoduje, że przy lekturze „Przygód spaniela” czytelnicy mają naprawdę mnóstwo okazji do śmiechu.