Trwa ładowanie...
felieton
26-04-2010 12:19

Przewodnik po upodleniu

Nieznani sprawcy wysadzili w powietrze kawałek pomnika Lenina przed petersburskim Dworcem Finlandzkim. Jeśli idzie o ścisłość: wysadzili w powietrze dolno-tylną część Wodza Rewolucji, pośladki Uljanowa.

Przewodnik po upodleniuŹródło: Inne
d49ra3y
d49ra3y

Co rano świat obiega mnóstwo jednodniowych newsów: jakaś kobieta z Rumunii od lat odziewa się w ubrania wydziergane z własnych włosów, właścicielka najdłuższych paznokci na świecie połamała je w wypadku samochodowym, Michele Obama poklepała królową angielską po plecach… i ten news należał do tej kategorii: nieznani sprawcy wysadzili w powietrze kawałek pomnika Lenina przed petersburskim Dworcem Finlandzkim. Jeśli idzie o ścisłość: wysadzili w powietrze dolno-tylną część Wodza Rewolucji, pośladki Uljanowa.

Od tego właśnie pomnika Josif Brodski rozpoczyna swój esej Przewodnik po przemianowanym mieście (wydany ostatnio w przekładzie Pawła Hertza jako Dyptyk petersburski w parze z nieco późniejszym tekstem W półtora pokoju w tłumaczeniu Anny Husarskiej). Czy raczej rozpoczyna go od porównania dwóch pomników, dwóch systemów, dwóch światów, dwóch miast zamkniętych w jednym: carskiego Petersburga Piotra Wielkiego i komunistycznego Leningradu Lenina: …pomnik przed Dworcem Finlandzkim jest jedyny w swoim rodzaju. I rzecz bynajmniej nie dotyczy statuy, towarzysz Lenin jest tu bowiem przedstawiony w sposób zwykły, z ręką wyciągniętą w przestrzeń, jakby zwracał się do mas, lecz z cokołu. Towarzysz Lenin bowiem deklamuje, stojąc na pancernym samochodzie. Wszystko to wykonano w stylu wczesnego konstruktywizmu, tak popularnego obecnie na Zachodzie, a sam pomysł żeby wykuć z kamienia samochód pancerny, tchnie w ogóle jakimś psychologicznym przyśpieszeniem; rzeźba troszkę jakby wyprzedza swoją epokę. O ile wiem,
jedyny to w świecie pomnik człowieka na samochodzie pancernym. Już choćby pod tym względem mamy tu do czynienia z symbolem Nowego Świata. Stary świat uosabiali zwykle ludzie na koniach.
I tak Brodski przechodzi do Jeźdźca Spiżowego, po czym porównuje otoczenie obu monumentów: rejonowy komitet partii, Akademię Artyleryjską i więzienie Kresty, stojące nieopodal Lenina, oraz wskazywany przez niego zarząd KGB z tym, co stanowi sąsiedztwo Piotra – senat, Admiralicję (którą Mandelsztam opiewał jako „akropol lub okręt, brata wodzie i niebiosom” i „nieskalaną arkę”). I kończy: …a wyciągniętą ręką wskazuje za rzeką zbudowany przez siebie gmach Uniwersytetu, w którym człowiek z samochodu pancernego otrzymał później jakieś tam wykształcenie.

Już w tym krótkim fragmencie widać to, co – między innymi – stanowi o doskonałości tych dwóch tekstów (i w ogóle esejów Brodskiego, jednego z najwybitniejszych eseistów minionego wieku): niezwykły dar do ujmowania istoty sprawy jednym lakonicznym spostrzeżeniem, jednym obrazem, połączony z niezrównaną urodą fraz i subtelnym poczuciem humoru.

Brodski, rosyjski Żyd z inteligenckiego Leningradu/Petersburga, przez wiele lat szykanowany przez komunistycznych stupajków różnych rang, ostatecznie wypędzony z kraju, z perspektywy wygnańca opisuje rodzinne miasto i utraconych najbliższych. I jest to, przede wszystkim, książka o upodleniu, spsieniu, o ukradzionym mieście i ludziach ograbionych przez totalitarny system z podstawowych praw, z intymności, godności, wolności.

Oczywiście, upodlenie było podobne w całym sowieckim imperium a nawet, w jakimś sensie, w całym bloku wschodnim. Wszędzie panoszyli się obrażeni o wszystko, wszechmocni, prostaccy urzędnicy; wszędzie stłaczano ludzi we wspólnych mieszkaniach (bo tak łatwiej ich upokorzyć i szpiclować), wszędzie jednostkami pomiatano, a nawet niszczono je w imię wzniosłych ideałów powszechnego szczęścia – w Leningradzie, Moskwie, Petersburgu, Omsku, Tomsku czy Władywostoku, w małych miasteczkach, we wsiach i kołchozach. Ale w Petersburgu miało to jeszcze dodatkowe znaczenie: było wymierzone nie tylko w ludzi, ale i w samą naturę tego miasta: europejskiego, inteligenckiego, artystowskiego. Miasto Błoka i Achmatowej (której Brodski był protegowanym i umiłowanym uczniem) miasto odbić, stale fotografowane przez rzekę, a tak zdjęty metraż wpada do Zatoki Fińskiej, która w słoneczny dzień wygląda jak zbiornica tych oślepiających
fotografii,
miasto w którym, jak pisze Brodski, literatura tak dalece przeplata się z życiem, że współczesny przewodnik pokaże wam gmach Trzeciego Wydziału, gdzie sądzono Dostojewskiego, ale także i dom, w którym bohater jego powieści, Raskolnikow, zarąbał starą lichwiarkę, w którym z niezwykłą skrupulatnością dbano o najdrobniejsze nawet szczegół. Granitowe oblicowanie rzek i kanałów, subtelny wykwint każdej woluty krat mówią same za siebie, to miasto zostało w całości skradzione, zawłaszczone nową nazwą.

d49ra3y

Wprawdzie Brodski pisze z właściwą sobie ironią, że przyjazd Lenina okazał się dla miasta zbawieniem, budownictwo bowiem, jak całe życie gospodarcze kraju, zupełnie ustało. Miasto jak gdyby zastygło w niemym zdumieniu wobec nadchodzącej epoki. Towarzysz Lenin zasługuje w istocie na swoje pomniki, choćby dlatego, że uratował miasto od zamienienia go we wszechświatową wieś i od hańby utworzenia w nim siedziby jego rządu, w roku bowiem 1918 przeniósł stolicę ponownie do Moskwy. Już choćby ta decyzja stawia Lenina na równi z Piotrem. A jednak Petersburg, przemianowany na Leningrad, musiał spłacić swoją daninę dwóm totalitaryzmom: tę bardziej spektakularną, podczas straszliwego oblężenia, i tę codzienną: systematyczną, planową degrengoladę: dzielenie ogromnych pałacowych wnętrz i „przebrzydłych, burżuazyjnych kamienic” na małe klitki, przyznawane przez omnipotentne urzędniczki według im tylko znanych sekretnych zasad.

O tym małym, „domowym” Leningradzie traktuje drugi szkic. Tytułowe „półtora pokoju” to mieszkanie Brodskich, kawałeczek podzielonej barbarzyńsko ogromnej kamienicy w stylu mauretańskim, gdzie rodzice zajmowali jeden pokój a syn – połówkę, mieszczącą się za dekoracyjną kolumnadą (w której łukach upychał książki i walizki by uzyskać minimum intymności: w rezultacie tych przeróbek powstała barykada. Jednak za nią Gavroche czuł się bezpieczny, a Marianna mogła obnażyć nie tylko pierś.

Rzadko trafia się w literaturze, a już zwłaszcza w literaturze eseistycznej, na tak poruszający zapis rodzinnej miłości. Stłoczonej na niewielu metrach, osaczonej przez system, dręczonej przez biedę, szykanowanej przez kolejne administracyjne decyzje. Za pochodzenie etniczne i za pochodzenie społeczne, za szeroko pojętą inteligenckość: niepodległość sądów, przywiązanie do kultury, poczucie, że życie nie tak powinno wyglądać. Mało który pisarz (jeśli w ogóle którykolwiek) potrafił tak wzruszająco napisać o łóżku rodziców: solidnym meblu z dawnych, lepszych czasów, który stanowił dla nich jedyny luksus codziennego życia (tak dalece, że mimo wielu ofert nie zgodzili się go sprzedać nawet w największych opresjach). Z perspektywy wygnania i utraty rozmaite drobne zdarzenia życia codziennego, rozproszone przedmioty i czułe imiona urastają do rangi symbolu tego, co najważniejsze: miłości, bliskości, godności zachowywanej pomimo przeżywania kolejnych dekad w systemie, który właśnie godność jednostki uważał za zło
największe. Z tego małego mieszkanka, z tego krótkiego tekstu promieniuje niebywała siła, która, jak się zdaje, rozświetlała całe życie Brodskiego i jego niedościgłą sztukę. I zdolna jest rozświetlić od środka każdego wrażliwego i uważnego człowieka.

d49ra3y
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d49ra3y