Przerażające wyznania Wampira z Bytowa. "Żal, bo ładna ona była"
Leszek Pękalski pozostaje jedną z największych zagadek powojennej kryminalistyki. Niesławny Wampir z Bytowa trafił za kraty za popełnienie jednego morderstwa, choć próbowano udowodnić mu 17. On sam przyznawał się do prawie 70 zbrodni. Magda Omilianowicz na podstawie rozmów z Pękalskim, jego bliskimi, biegłymi psychiatrami oraz policjantami napisała głośny reportaż, który właśnie doczekał się nowego, uzupełnionego wydania.
Dzięki uprzejmości wyd. Kompania Mediowa publikujemy fragment książki Magdy Omilianowicz "Wampir. Jak rodzi się zło", która jest wydaniem uzupełnionym książki z 1995 r. pt. "Bestia. Studium zła".
Leszek Pękalski – "bestia", "potwór", "hurtownik zbrodni", "rzeźnik", jak nazywano go w mediach – na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie sieroty. Za duża czapa i zbyt wielka kurtka. Wszystko niechlujne i zaniedbane. Powyciągane kieszenie i brak guzików. Spodnie całe w plamach, aż błyszczą od brudu. Okrągła buzia, ziemista, łojotokowa cera, przetłuszczone, krótkie, ciemne włosy. Ślina w kącikach ust. W chłodnych, brązowych oczach lekki zez. Przygarbiona postawa, długie ręce i lekko przygięte nogi ze stopami skierowanymi ku sobie sprawiają, że wygląda jak jedno wielkie nieszczęście. Porusza się charakterystycznym kaczym chodem. I zwykle śmierdzi, bo nigdy nie lubił się myć.
Od takich jak on ludzie odsuwają się na ulicy, w sklepie, w autobusie. Nie wzbudza strachu, raczej litość, często obrzydzenie. Wielu takich widuje się pod sklepami w byłych wsiach popegeerowskich, siedzących z flaszką taniego wina na przystankach pekaesu.
Jednak Leszek jest inny, bo Leszek ma skazę. Podniecają go kobiety, wszystkie kobiety. I stare, i te młode. Mężczyzn też lubi, a czasami lubi i dzieci. Bez względu na wiek, urodę, tuszę czy kalectwo chce uprawiać z nimi wszystkimi seks. Wszystko jedno gdzie, bo pragnienie dopada go nagle i nie umie nad nim zapanować. Musi się zaspokoić natychmiast. W parku, w lesie, na ulicy, na budowie. Proponuje wtedy seks każdemu, kogo napotka. Nigdy się nie zgadzają, a często śmieją się z niego, przeklinają go, wyzywają. I właśnie wtedy coś w nim pęka. Musi je uciszyć, musi spowodować, że będą mu posłuszne.
Obejrzyj: Leszek Pękalski. Gwałciciel, zabójca, nekrofil…
Nie nazywa tego zbrodnią ani morderstwem. Mówi: "Miałem zdarzenie" albo "Zagrażałem"; "Wpuściła mnie, bo nie wiedziała, że zaraz dojdzie do paniki"; "Zaspakajałem się na niej"; "Chciałem gdzieś na kimś wy..chać się"; "W tym mieście tylko te dwa zdarzenia były, więcej tam nie miałem"; "Nie poddała mi się żadna. Dziewczyny się tak nie dawały, ale tak robiłem, żeby były posłuszne"; "Albo się pani da wy..chać, albo ja panią kijem zabiję"; "Uderzyłem ją kijem i nie żyła już wtedy ona. Żal, bo ładna ona była".
I wciąż nie może zrozumieć, że zrobił coś złego. Przecież gdyby zgodziły się na seks, może byłoby zupełnie inaczej. Może nawet ślub by wzięli i byliby razem?
Pękalski podczas śledztwa przyznał się do zamordowania 67 osób. W czasie rozmów z policjantami, kiedy padały pytania o morderstwa, denerwował się i zaczynał się jąkać. Trząsł się, drapał ręce, czasami gryzł dłonie. Ale z biegiem czasu hardział. Szybko przeszedł więzienną edukację. Zorientował się, że policjanci chcą dowiedzieć się więcej. I wiedział, że tylko on może im tę wiedzę dostarczyć. Poczuł się ważny. Nie był już wsiowym popychlem, nareszcie był Kimś.
Mimo ogromu zbrodni policjantom też zdarzało się litować nad nim, a to, że się nad nim litują, nie przeszkadza mu, wręcz przeciwnie. Leszek lubi wzbudzać współczucie, bo to oznacza zainteresowanie. Po aresztowaniu wyglądał mizernie, ale jego mikra postawa jest myląca. Leszek zawsze był zwinny, szybki i miał siłę szympansa. Dlatego jego ofiary nie miały najmniejszych szans.
Policjantki, które uczestniczyły w wizjach lokalnych, nie godziły się na symulowanie ofiar zbrodni. W tej roli zastępowały je manekiny albo silniejsi koledzy. Trudno było przewidzieć, czy Leszek nagle nie rzuci się na którąś z kobiet i nie zrobi jej krzywdy, bo przecież nie miał już nic do stracenia. Poza tym w trakcie śledztwa na widok ładnej kobiety Leszkowi często zaczynały drżeć ręce i zdarzało się, że mówił z uznaniem: "Ale ładna d..a".
Nie potrafi zapanować nad monstrualnym popędem. Nie ma żadnych hamulców. Podczas wizyty w areszcie ekipy telewizyjnej, która przywiozła mu erotyczne gazety, Pękalski – rozmawiając z nimi – zerkał na zdjęcia nagich kobiet i jednocześnie masował krocze. Nie przeszkadzała mu ani obecność dziennikarzy, ani pracująca kamera. To po prostu silniejsze od niego.
Wśród prowadzących śledztwo największe zaufanie Leszka zdobyła doświadczona policjantka z komendy w Słupsku. Z nią współpracował najchętniej. Jednak – jak mówili jej koledzy – nawet ona, mimo ogromnego doświadczenia, przy pierwszych spotkaniach z Leszkiem nie czuła się bezpiecznie.
Podczas przesłuchań Leszek zachowywał się bardzo grzecznie. Opowiadając o wędrówkach po Polsce, często używał zwrotów: "proszę bardzo" i "elegancko". Często podkreślał, że jest sierotą i dlatego nie wolno go krzywdzić. Policjanci, kiedy zdołali się już z nim oswoić, zwracali się do niego łagodnie i zdrobniale: "Panie Leszku" albo "Lesiu". A wtedy on chętnie opowiadał.
– Lesiu, a nie było ci żal, kiedy ją zabiłeś?
Po chwili zastanowienia padała odpowiedź.
– Trochę tak, trochę nie. Tak pół na pół.
Łagodne podejście do Leszka i kupowanie mu jedzenia było jedynym sposobem wyciągnięcia od niego istotnych szczegółów. Każde podniesienie głosu powodowało jego niechęć do składania zeznań, obrażanie się i zamknięcie się w sobie na wiele tygodni.
Leszka zatrzymano przypadkowo. Policja dreptała wokół zabójstwa młodej dziewczyny, ekspedientki z wiejskiego sklepu, zawężając powoli krąg podejrzanych. Biegli stworzyli jego portret pamięciowy. Miał być młodym mężczyzną, o dużych potrzebach seksualnych, który działa wyjątkowo brutalnie. To rodziło obawy, że może zaatakować ponownie.
Na trop Pękalskiego wpadła pracująca na komendzie sekretarka. To ona, przekładając akta, zwróciła uwagę, że Leszek miał na swoim koncie gwałt i wyrok w zawieszeniu. Powiedziała o tym przełożonym, więc sprawdzono jego alibi. Śledztwo szło jak po maśle i kiedy Leszek przyznał się do zabójstwa, policja cieszyła się z rychłego zakończenia sprawy. Po kilku rozmowach z podejrzanym, przesłuchującym zrzedły miny. Leszek zaczął snuć swoją przerażającą, nekrofilską opowieść. Początkowo podejrzewano, że to rojenia psychopaty. Włosy stanęły dęba przesłuchującym, kiedy potwierdziła się pierwsza, druga, trzecia zbrodnia. To uprawdopodobniło kolejne.
Leszek znał takie szczegóły, o których mógł wiedzieć tylko morderca, jak choćby to, że kobieta była ugryziona w pierś, że miała na sobie różową bieliznę, że zwłoki leżały na boku, a na ścianie nad nimi wisiały święte obrazki.
Kiedy wieźli go na wizje lokalne, opowiadał, że pokój, w którym zabił, zmienił się, że wcześniej był pomalowany na żółto w szlaczki, a teraz jest niebieski. Opisywał dokładne ułożenie ciał i miejsca, gdzie pozostawił zwłoki. Pamiętał, że denat miał przecięty nożem pasek w spodniach.
Z jego wędrówek po kraju policja sporządziła makabryczną mapę. W komendach w całej Polsce zdejmowano z najwyższych półek zakurzone akta, a Leszek wciąż mówił o nowych, istotnych dla śledztwa szczegółach, poprawiając policji statystyczną wykrywalność. Policjantów zaskakiwała jego pamięć, kiedy dokładnie opisywał miejsce zbrodni, wygląd i ubranie ofiary sprzed lat czy samochód przejeżdżający niedaleko, gdy uciekał. Bywało i tak, że nie poznawał go świadek, którego Leszek doskonale pamiętał.
Powyższy fragment pochodzi z książki Magdy Omilianowicz "Wampir. Jak rodzi się zło", która ukazała się niedawno nakładem wyd. Kompania Mediowa.
Od redakcji: Leszek Pękalski został skazany w 1996 r. za zamordowanie 17-letniej Sylwii z Darżkowa na 25 lat więzienia. Karę zakończył 11 grudnia 2017 r. Zamiast na wolność trafił jednak do zamkniętego ośrodku w Gostyninie na mocy tzw. "ustawy o bestiach".