Nie przepadam za recenzjami, których autorzy rozwodzą się obszernie na temat problemów i kłopotów interpretacyjnych, jakich przysporzył im dany tytuł, więc nie czuję się zbyt komfortowo pisząc o Pustym spojrzeniu Jose Luisa Peixoto. Jest to bowiem powieść ze wszech miar kłopotliwa i problematyczna właśnie. Powieść tajemnicza, dziwaczna i nie do końca normalna. Gdyby nie prasowe wypowiedzi samego Peixoto, nie wiedzielibyśmy nawet, gdzie i kiedy toczy się akcja Pustego spojrzenia. Z samej książki wyczytamy najwyżej, że mamy tutaj do czynienia z jakąś bliżej nieokreśloną czasoprzestrzenią, małą wioską, która nie tyle wydaje się portugalską, co raczej położoną na jakichś niezidentyfikowanych krańcach świata, peryferiach cywilizacji. Jak mówi w wywiadach Peixoto, chodzi o region Alentejo w centralnej Portugalii, gdzie pisarz wychowywał się przez pierwsze 18 lat swojego życia, o ubogie rolnicze tereny, które przez długie lata należały do grona najbiedniejszych krain Unii Europejskiej: „Z wysokim odsetkiem
samobójstw, bezustanną suszą, wysokim bezrobociem i starzejącą się populacją. Młodzi ludzie uciekali albo do Lizbony albo za granicę. Jeszcze kilka lat temu mówiło się, że Alentejo to jedno z ostatnich w Europie miejsc, gdzie ludzie cierpią z niedożywienia”.
W Pustym spojrzeniu Alentejo to kraina bezimienna i bliżej nieokreślona, zamieszkiwana za to przez dziesiątki starych i bardzo starych ludzi, indywiduów rodem z przerażających baśni dla dorosłych – olbrzyma, złączonych opuszkami palców braci syjamskich, niewidomą prostytutkę, księdza-demona, starego Józefa czy starego Gabriela. Historie ich i ich żon (kobiety w powieści nie mają imion – określane są jako „kucharka”, „ślepa prostytutka”, „żona Józefa”; mężczyźni noszą imiona biblijne – Józef, Gabriel, Salomon, Mojżesz czy Eliasz) przeplatają się ze sobą, pewne ich warianty powtarzają się, krzyżują. Peixoto co kilka akapitów oddaje głos kolejnej to postaci, zmienia punkty widzenia i (nieznacznie) styl opowieści. Puste spojrzenie to powieść zbudowana z dziesiątek długich, ciągnących się nieraz na kilka stron akapitów, z zapętlających się, rozgorączkowanych zdań, zdań powtarzających się kilkakrotnie nawet w pojedynczym akapicie. Nie jest to lektura łatwa i przyjemna. Wręcz przeciwnie – wymaga ona od
czytelnika maksymalnego skupienia, wytrwałości i, przede wszystkim, zaangażowania w tę niecodzienną, nieco surrealistyczną, nieco widmową, fabułę.
Wyjścia są dwa: albo w tę historię zanurzymy się w całości i porwie nas nurt tej hipnotyzującej i poetyckiej powieści, albo też odrzucimy ją po kilku, kilkunastu stronach uznając za pretensjonalną, pseudopoetycką, efekciarską i na poły grafomańską (dziesiątki zdań poświęconych przemijaniu i śmierci; rozważania na temat czasu, smutku, żałoby, niespełnienia, miłości, niepewności, bólu i cierpienia, a więc poświęcone głównym tematom powieści; opisy nieba, słońca czy ciszy – te wszystkie elementy równie dobrze uznane mogą być za arcydzielne jak i za żenujące). Zdaję sobie sprawę, że od arcydzieła do grafomańskich wypocin droga naprawdę daleka i karygodnym uczynkiem jest w recenzji ustawiać jakąkolwiek książkę między dwoma przeciwstawnymi biegunami, ale nie śmiem osądzić jednoznacznie Pustego spojrzenia i zamknąć go w jednej z szufladek. Podobny kłopot miałem – jak być może pamiętają czytelnicy WP – z Włosem Wenery Michaiła Szyszkina i odetchnąłem z ulgą, kiedy w jednej z największych księgarni internetowych
ujrzałem, że klienci kupujący powieść Peixoto zamawiają też wspomnianą powieść rosyjskiego autora. Może więc przyznając się do czegoś w rodzaju recenzenckiej porażki (tj. nie potrafiąc wydać jednogłośnego wyroku) mam rację o tyle, że coś ze sobą te dwie powieści łączy? We własnym mniemaniu „tym czymś” jest nieokreśloność i dziwaczność obu tych tytułów sprawiających, że dążący do rzetelności i sprawiedliwej oceny recenzent staje się naprawdę bezradny. Obie powieści warto więc przeczytać chociażby po to, by samemu sprawdzić, czy i wam, drodzy czytelnicy, będą one sprawiały tyle problemów.