Trwa ładowanie...

"Prawdziwe samobójstwo". Alpinista zostawił proroczą wiadomość

Gdyby żył, Daniele Nardi skończyłby pod koniec czerwca 47 lat. Niestety w 2019 r. zdecydował się na próbę zdobycia Nanga Parbat trasą, którą dużo bardziej doświadczony kolega nazwał "prawdziwym samobójstwem". Reinhold Messner, pierwszy zdobywca wszystkich ośmiotysięczników, odradzał mu to już kilka lat wcześniej. Ale Nardi postawił na swoim, wysyłając przed śmiercią proroczego maila.

Adam Bielecki i Daniele Nardi (po prawej) wspinali się zimą na Nanga Parbat w 2016 r.Adam Bielecki i Daniele Nardi (po prawej) wspinali się zimą na Nanga Parbat w 2016 r.Źródło: Daniele Nardi, YouTube
d34l7ct
d34l7ct

Daniele Nardi był alpinistą, który zdobył pięć ośmiotysięczników, w tym dwa najwyższe szczyty świata: Mount Everest i K2. Najbardziej interesowały go trudne technicznie trasy oraz wspinaczka w czystym alpejskim stylu. W 2012 r. rozpoczął realizację długofalowego projektu, obejmującego zimowe zdobycie szczytu Nanga Parbat nową drogą wiodącą przez Żebro Mummery'ego. Zapamiętany jako niezwykle inspirująca postać światowego alpinizmu.

Nardi zginął w lutym 2019 r. podczas próby zdobycia Nanga Parbat. Nie dożył premiery własnej biografii, którą pisał wspólnie z Alessandrą Carati. Dziennikarka i pisarka towarzyszyła Nardiemu w jego ostatniej wyprawie.

Dzięki uprzejmości wyd. Replika publikujemy fragment książki Daniele Nardie i Alessandra Carati "Nanga Parbat. Droga doskonała" (tłum. Aleksandra Paukszta).

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Największa tajemnica Mount Everest

Fragment rozdziału "Ostatnie podejście"

[…] Nazir odprowadził nas na uniwersytet, do auli wypełnionej studentami, badaczami i profesorami. Byliśmy na konferencji, na której gościem honorowym miał być właśnie Daniele.

d34l7ct

– Wiedziałeś o tym? – spytałam go.

– Nie, jakoś tu się nie dogadaliśmy.

– I co teraz powiesz?

– Nie wiem, coś wymyślę.

– Najtrudniejszą sprawą nie jest technika czy wytrzymałość, a wejście na górę, której się nie zna. Nieznane. Dlatego żyję alpinizmem w stylu ekstremalnym. Szukam presji, którą wywiera na mnie nieznane i wychodzę naprzeciw swoim granicom. W górach kluczowe jest znać, szanować i zaakceptować swoje granice. To niepisana zasada i ceną za niestosowanie się do niej prawie zawsze jest śmierć. Każdy alpinista określa granicę, to, co chce poznać w sobie, jak mocno może i chce iść dalej. A góra, za każdym twoim krokiem, zadaje to samo pytanie: gdzie jest granica? Gdzie możesz się złamać?

d34l7ct

Panowała pełna skupienia cisza, oczy obecnych na sali wpatrywały się w niego. Dziewczyna w hidżabie zapytała, czy to prawda, że dzięki górom ludzie stają się lepsi.

– Góry sprawiają, że stajemy się bardziej prawdziwi, bo zupełnie nas obnażają. Doznajemy takiego stresu – fizycznego, psychicznego, emocjonalnego – że wydobywa się z nas ta część, którą zazwyczaj ukrywamy. Im wyższa i trudniejsza góra, tym bardziej zmusza nas do zdjęcia maski. Stajemy się tym, kim jesteśmy naprawdę, na dobre i na złe.

Daniele Nardi i Adam Bielecki po wypadku na Nanga Parbat w 2016 r.

Pomyślałam, jak bardzo te słowa były dla niego prawdziwe. Za każdym razem, gdy był na Nandze, odkrywał coś: coś o sobie samym, coś o innych, coś o świecie, a powrót do domu był długim procesem mierzenia się z nową rzeczywistością. Wręczono mu nagrodę. Ali, Nazir i ja musieliśmy poczekać, aż Daniele pożegna się ze studentami i rozda autografy.

d34l7ct

– Nie mówiłeś mi, że jesteś tu popularny jak Mick Jagger.

– Ja też tego nie wiedziałem – odpowiedział rozbawionym głosem.

Ali opowiedział mi, że Daniele rozkochał Pakistańczyków od pierwszego wejrzenia, a z pewnością pomógł w tym fakt, że po kilku dniach w wysokich górach jego skóra ciemnieje i biorą go za jednego z nich. Powiedział też, że Daniele cieszy się świetną reputacją, przede wszystkim w obszarach wiejskich u podnóży Nangi. Nikt z Zachodu nie wracał na tę górę tyle razy, a on co roku sporo wydawał, by wspomóc miejscowych, w tym dzieci.

d34l7ct

Po uniwersytecie czekało nas spotkanie z ambasadorem Włoch. Był niezwykle serdeczny i kulturalny. Usiedliśmy i spędziliśmy z nim tyle czasu, ile zajęło mu wypalenie cygara. Wydawał się bardzo zainteresowany wyprawą. Daniele wszystko szczegółowo mu wyjaśnił, a pod koniec poprosił o numery telefonów, pod którymi w razie potrzeby mógłby szukać pomocy.

Ambasador zawahał się. W tych chwilach ciszy pojawiła się ewentualność, że stanie się coś nieodwracalnego. Później pospieszył z odpowiedzią:

– Oczywiście.

d34l7ct

I podszedł do biurka, by poszukać numerów.

– By wyleciał helikopter, potrzebne jest dziesięć tysięcy euro w gotówce. Od razu – dodał Daniele.

– A kto za to zapłaci? – spojrzał na niego ambasador.

– Ja, ja zapłacę.

Nigdy nie wspomniał mi o takiej rezerwie, więc zastanawiałam się, czy faktycznie ją miał. Z trudem uzbierał na wyprawę, której koszt wynosił czterdzieści tysięcy euro. Kolejnych dziesięć tysięcy to niemały dodatek.

d34l7ct

– W takim razie nie będzie problemu. W innych sprawach nie wahaj się zadzwonić, w każdym celu będę cię wspierać.

Było jasne, że ambasada nie dołoży się do akcji ratunkowej w innej kwestii niż wsparcie logistyczne i operacyjne.

Zdezorientowani przez różnicę czasu i zmęczeni załatwianiem licznych spraw, zjedliśmy kolację razem z Nazirem mogącym się poszczycić niebywałą pamięcią wszystkiego, co wydarzyło się w rejonie pakistańskich ośmiotysięczników od lat siedemdziesiątych: kto i jak się wspinał, kto nigdy nie wrócił, kto zarzekał się, że nigdy więcej wysokich gór, by w następnym roku pojawić się ponownie.

Popijając herbatę, opowiadał, jak podczas jednej z wypraw stracił japońskiego przyjaciela, który był mu bliższy niż brat. W trójkę wspinali się po linach: Nazir w środku, przyjaciel za nim. Nazirowi było ciepło i chciał zdjąć z siebie parę warstw ubrań, toteż zatrzymał się, a przyjaciel podążył za pierwszym wspinaczem. We dwóch szli dalej i zniknęli za skalistym zboczem. Później Nazir usłyszał huk, będąc niżej, nic nie widział, więc podciągnął się, by móc spojrzeć znad skały. Tam, gdzie powinni byli być jego towarzysze, zobaczył odciętą linę i dwie zwisające kończyny. Spojrzał na dolinę, gdzie dostrzegł dwie maleńkie kropki – czerwoną i czarną – na śniegu. Niewielka nadzieja, którą wciąż żywił, nagle zgasła – zmiotła ich lawina.

Pytał się: "Czy to wydarzyło się naprawdę? Czy śmierć dzieje się naprawdę?". Jego ukochany przyjaciel zginął, a on uratował się, bo było mu zbyt ciepło i chciał zdjąć bluzę. Pomyślał, że alpinizm nie ma już sensu i zaczął schodzić do obozu drugiego, gdzie czekała na niego żona przyjaciela. Idąc, mówił sobie, że nawet to, co ze sobą niesie – namiot, jedzenie, liny – nie są mu już do niczego potrzebne i rzucił je daleko. Dotarłszy do obozu drugiego, opowiedział kobiecie, co przytrafiło się jej mężowi, a ona nie chciała uwierzyć. Mówiła, że był silny i mógł wciąż jeszcze żyć. Poprosiła Nazira, by wszedł z powrotem na górę, by go odszukać. Nazir nie umiał odmówić i z innym japońskim wspinaczem doszedł aż do miejsca, gdzie spadła lawina.

Maszerowali sześć godzin. Z odległości siedemdziesięciu metrów dojrzał ciała, ciało przyjaciela było rozerwane na pół, a górnej części brakowało głowy. Japończyk chciał zebrać je, bo w ich kulturze zmarłych trzeba pochować. Nazir nie zgodził się, byli wyczerpani i nie daliby rady poskładać ich i wziąć ze sobą. Koszmar był i tak zbyt duży. Wrócili. Po trzech godzinach marszu dostrzegli w mroku migotanie światła lampki. Filigranowa kobieta szła im naprzeciw, to była żona przyjaciela. Opowiedzieli jej o poćwiartowanych ciałach i dopiero wtedy zaniechała poszukiwań. Tkwiliśmy w ciszy, podczas gdy słowa Nazira stawały się obrazami, później ruchami w nas i w końcu myślami. Zastanawiałam się, co działo się wtedy w głowie Daniele.

– My wszyscy, którzy wspinamy się po górach, straciliśmy kogoś albo kogoś przeżyliśmy – powiedział Nazir spokojnym głosem i z łagodnym spojrzeniem. – Wiecie, poznałem matkę Toma Ballarda. Co za kobieta! Daniele przerwał mu, by wyjaśnić mi, że Tom wyssał miłość do wspinania z mlekiem matki: jego mama była jedną z najbardziej utalentowanych i nieustraszonych alpinistek. Samotnie i bez tlenu weszła na Everest, niosąc ze sobą materiał i stawiając obozy bez pomocy Szerpów i tragarzy.

– W czystym alpejskim stylu – dodał z błyskiem w oku.

Nazir odezwał się, uprzedzając moje pytanie:

– Zmarła, mając 33 lata, w trakcie próby wejścia na K2. Dotarła na szczyt, ale przy zejściu zaskoczyła ją zamieć. Nigdy jej nie odnaleziono. Była nie tylko inspiracją dla Toma, on odziedziczył po niej talent. Tak jak jego matka, także Tom samotnie wspiął się w jednym sezonie na wszystkie sześć słynnych, północnych ścian Alp. Ona dokonała tego latem, on – zimą. Oboje dokonali tego jako pierwsi na świecie. Dla Toma było to fatum – wyzwanie, na które musiał uważać.

Następnego ranka Daniele oznajmił mi, że Tom odpoczywa już w swoim pokoju, a z Włoch lotem cargo przyleciał sprzęt. Wyjrzałam przez okno. Ogród pensjonatu był zasypany kombinezonami, butami, linami, gwoźdźmi, namiotami, materacami, śpiworami, grzałkami, polarami, bielizną i mnóstwem innych rzeczy, których nie umiałam rozpoznać.

– To tysiąc osiemset kilogramów sprzętu – powiedział, opierając się o przepełnioną beczką. – Użyję trzydzieści procent z tego wszystkiego, ale lepiej mieć zapas, bo jedziemy na koniec świata i od teraz trudno będzie cokolwiek zdobyć.

Diamirowa strona Nanga Parbat CC BY SA 4.0, Marek Matłowicz
Diamirowa strona Nanga ParbatŹródło: CC BY SA 4.0, Marek Matłowicz

Wydawało mi się niemożliwe połapać się w tej masie rzeczy. Daniele poruszał się z łatwością i kierował pracą rozdzielania i ponownego pakowania ekwipunku. Pomagali Pakistańczycy, którzy mieli później towarzyszyć nam w obozie bazowym: dwóch przewodników, kucharz i jego pomocnik. Alemu zależało, by podkreślić, że były to osoby wybrane przez niego, najpoważniejsze i doskonale przygotowane, najlepsze na miejscu. Nie rozumiałam wagi jego zapewnień, ale miało się to wyjaśnić za kilka dni.

Tom obudził się i dołączył do Daniele, chciał od razu poczuć ducha wyprawy. Przejrzeli wspólnie sprzęt, Daniele tłumaczył, dlaczego właśnie taki wybrał i czemu będzie służyć. Żartowali, bawili się jak dzieci, zaczęli się naparzać, aż wylądowali na trawie. Patrzenie na nich razem wprowadziło mnie w dobry nastrój. Gdyby jeden z nich nie był Anglikiem z Derbyshire, a drugi Włochem z Sezze, powiedziałabym, że są braćmi. Dzień przed wyjazdem w kierunku Gilgit i zbliżeniem się do łańcucha Karakorum, Ali wziął mnie na stronę.

– Jedziesz w bardzo specyficzne miejsce. W Chilas nie zobaczysz kobiet. Przydzielą wam uzbrojoną eskortę i spytają, czym się zajmujesz. Nie mów, że jesteś pisarką, wymyśl coś innego, nie wiem, może, że jesteś nauczycielką.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Nie mogłam zrozumieć, jak dalece realne jest niebezpieczeństwo, jak bardzo powinnam się bać. Wszystko było dla mnie nowe i byłam w jego rękach.

– Nie przejmuj się, nic się nie wydarzy, ale zrób tak, jak ci mówię.

Czułam niepokój po tej rozmowie i nie mogłam spać. Wciąż kręciłam się w łóżku, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.

– To ja, Daniele.

– Co się dzieje?

– Musimy coś załatwić przed wyjazdem.

Włożyłam sweter i otworzyłam drzwi, Daniele stał z komputerem w ręce.

– Mogę wejść?

wyd. Replika Materiały prasowe
wyd. ReplikaŹródło: Materiały prasowe

Usiadł na moim łóżku i otworzył laptopa. Pokazał mi treść maila: "Gdybym nie wrócił z wyprawy 2018-19, chciałbym, by Alessandra Carati kontynuowała pisanie naszej książki, bo chcę, żeby świat poznał przygodę mojego życia".

– Chciałbym teraz ci to wysłać.

– Dlaczego? – spytałam przerażona.

– Nie chcę wysyłać tego maila Danieli, bo przestraszy się i pomyśli nie wiadomo co. Jestem pewny, że nic się nie stanie i pod koniec wyprawy usuniemy go.

Poczułam ucisk w gardle. Nie wiedziałam, co powiedzieć, niemal pakowaliśmy się w niebezpieczną sytuację, która wymykała się nam spod kontroli. Zdani na siebie, poza strefą bezpieczeństwa. […]

Powyższy fragment pochodzi z książki Daniele Nardie i Alessandra Carati "Nanga Parbat. Droga doskonała" (tłum. Aleksandra Paukszta), która ukazała się nakładem wyd. Replika.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" żegnamy Harrisona Forda, znęcając się nad nowym "Indianą Jonesem" i płaczemy po Henrym Cavillu, ostatni raz masakrując "Wiedźmina" z jego udziałem. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d34l7ct
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d34l7ct