Niezależnie tego, czy Szklany zamek poznało się przed * Nieokiełznanymiczy po, a może w ogóle jako pierwszą powieść Jeannette Walls – książka po prostu zahipnotyzuje. Bardzo, ba, szalenie mało jest tak bezpretensjonalnych powieści, które zarazem niosłyby ze sobą tak ogromny ładunek emocjonalny. Bo przecież to wspomnienia, osobiste, czasem dość intymne o własnej, jakże niedoskonałej rodzinie, które wielu chciałoby wymazać, bezskutecznie. *Na szczęście Jeannette Walls postanowiła opowiedzieć prawdę. Z wdziękiem, szczerością i nutką brawury, a więc w stylu charakterystycznym dla rodziny Smith-Walls…
Szklany zamek w rodzinie Wallsów jest dokładnie tym samym, czym szklane domy dla Seweryna Baryki. Utopią, marzeniem nie do spełnienia, a zarazem czymś, do czego uparcie chce się dążyć. Taką wizję roztaczał przed swoimi dziećmi, a głównie przed małą Jeannette, Rex Walls – ekscentryk, głowa rodziny, całkowicie jej oddana, a zarazem nie mogąca poradzić sobie z jej utrzymaniem, ciągle biegnąca za marzeniami i… butelką. Inne podejście do życia miała Rose Mary, matka czwórki dzieci, hedonistka, artystka i lekkoduch, która na każde nieszczęście miała proste wytłumaczenie, będące lekiem na całe zło. Lori, Brian, Jeannette i Maureen, choć kochający swoich rodziców i kochani przez nich, zdani byli tylko na siebie, sami budowali swoje światopoglądy, sami radzili sobie z trudnościami. Jeannette, z ogromną czułością, bez żalu i wyrzutów, opowiada jak doszło do tego, że jej rodzice zostali bezdomnymi w Nowym Jorku, a ona sama zznalazła w sobie siły, by przeciwstawić się złemu losowi.
Stwierdzenie, że powieść uświadamia, jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia i jak warto doceniać każdą dobrą chwilę, jest po prostu płytkie i banalne, ale niech będzie, że dobrze oddaje sens powieści Walls.Bieda, skrajna bieda, zimno, pożary, ciągłe przeprowadzki, pijackie ekscesy w domu oraz niechęć otoczenia stały się czynnikami, które, zamiast osłabiać, budowały w małej Jeannette świadomość tego, jak ważne w życiu są każde podejmowane decyzje. Pełna determinacji, niezwykle inteligentna dziewczynka codziennie zmagała się z przeciwnościami losu, starała się trzymać rodzinę w ryzach, podobnie, jak niegdyś jej babka Lily Casey Smith. I choć jej matka nie nabyła żadnych cech swojej rodzicielki, Jeannette to dosłownie jej wcielenie. Odważna, silna, pracowita, doskonale wiedziała, czego chce od życia, choć ono wcale nie pokazywało jej zbyt wiele. Mnóstwo przygód, lekcji, drobnych sukcesów i wielkich porażek, odrobinę szczęścia i całe morze rozczarowań. Ale Jeannette się nie poddawała. Swoje trudne
dzieciństwo przedstawiła w ciepły, poruszający sposób, wyzuty z goryczy, pretensji i buntu, choć cała rodzina Wallsów, jak mało kto, była zbuntowana, bezkompromisowa, niezwykła. Wstrząsający, poruszający obraz o najważniejszym, a zarazem najtrudniejszym etapie w życiu dziewczynki, zbudowany jest z dążenia do celu, z ogromnej siły charakteru i niezłomności, pozbawiony beztroski, jaka towarzyszy melancholijnym, dziecinnym wspomnieniom, ale za to przepełniony uczuciem, prawdziwością i szczerością.
Jeannette, której udało wyjść z peryferii na prawdziwą, dobrą życiową drogę, wspomina swoją rodzinę, a szczególnie ekscentrycznych rodziców, z sympatią i czułością. Mimo świadomości, że to oni odpowiadają za jej ciężki start w życie, nie żywi do nich urazy, w dorosłym życiu stara się pomóc, choć Rose Mary i Rex Walls doskonale radzili sobie jako nowojorscy squattersi. Wallsowie zawsze chodzili własnymi drogami. I choć każda z nich szła w innym kierunku, dążyły do jednego celu - każdy szukał szczęścia i znalazł je w możliwie najlepszej dla siebie formie. Więc może szklany zamek został zbudowany…?
Podobnie jak * Nieokiełznane, *Szklany zamek czyta się po prostu wyśmienicie, nie ma żadnych wątpliwości, że powieść stanowi idealne połączenie pisarskiego kunsztu, doskonałego do formy (para)pamiętnika z niezwykłą fabułą, dyktowaną przez szalone, pełne absurdów, szczęścia i smutku życie. Wzruszająca, a czasem szczerze zabawna historia, jest autentyczna i pełna naturalności, pozbawiona ubarwień czy pisarskiej kokieterii. Prawdziwa, po prostu, ale na pewno nie banalna, dokładnie taka, jak rodzina Wallsów.
Powieści Jeannette Walls są perłami w koronie, najbielszymi krukami wśród historii pisanych przez życie, lśniącymi diamentami wśród literackiej tandety, która karmi zdradami, rozwodami i „trudnym dzieciństwem”. Przewartościowuje samo pojęcie takowego dzieciństwa pokazując, co to naprawdę znaczy nie mieć łatwo i jak pomimo tego, w zasadzie wbrew wszystkiemu, wyjść na ludzi. A do tego jeszcze umieć o tym mówić otwarcie, bez ogródek. Pojawia się pytanie – czy to nie jest aby lekki ekshibicjonizm, czy właśnie tak szczery, prawdziwy obraz ułomności własnej rodziny nie jest kokieterią na najwyższym, wyrafinowanym, niewłaściwym poziomie…? Czy naprawdę wszystko można sprzedać i czy aby powinno się to robić? Jeśli tak, to po co? Co autorka miała na myśli…? Zapewne więcej, niż można wyciągnąć z takich interpretacji, choć nie można ich zabronić. Powieść jest przekonująca, nie ma w niej pewnej obłudy, czegoś „brzydkiego”, co sugerowałaby, że powstała, by niejako podbudować ego, by stać się żerem dla autorki,
sposobem dorobienia sobie na własnym nieszczęściu, które wywoła złoty potok współczucia i żalu. Bynajmniej! To właśnie ta bezpretensjonalność, chęć podzielenia się nie ciężkim losem, ale jego jasnymi stronami, chęć przedstawienia szalonego, nonkonformistycznego stylu życia, który był tak kiepski, że aż warty opowiedzenia, pełen niespodzianek i zaskakujący, dodaje powieści uroku, a z Jeannette Walls czyni niezwykle wartościową, fascynującą kobietę i pisarkę, która nie boi się zmierzyć z własną przeszłością. Trudną, ale na pewno nie pełną demonów. Nie dla poklasku, ale dla gawędziarstwa, dla zwykłej przyjemności i z przekonaniem, że każde życie, każde wspomnienie i każda przeżyta chwila ma swoją wartość.