Jack Kerouac opublikował Maggie Cassidy dopiero w 1959 roku. Było to sześć lat po napisaniu powieści. Było to dwa lata po spektakularnym sukcesie w * W drodze. Literacki nomada rozpakował wreszcie swój plecak z licznymi rękopisami i maszynopisami, zajmując się publikacją nieznanych dotychczas utworów. *Wówczas krytycy zarzucili modnemu autorowi, że produkuje podobne do siebie utwory na kolanie, chcąc zdyskontować swoje pięć minut chwały. Jednak opowieść o Maggie, bo takie w powieści nosi imię szkolna miłość przyszłego pisarza, nie przypomina historii o szalonych bitniakach, lecz o całkiem zwyczajnych dzieciakach z monotonnej prowincji, bardziej zainteresowanych sportem niż spontanicznym pisarstwem, w któej przyszły klasyk amerykańskiej prozy często rozmawia ze swoimi kanadyjskymi rodzicami po francusku.
Kerouac, wzorem Marcela Prousta , przez całe życie snuł autobiograficzną opowieść, której poszczególne tomy, stanowiły kolejno wydawane powieści. Po raz pierwszy opublikowana w języku polskim Maggie Cassidy, pomimo swojej wyjątkowości, przypomina mi o innych dokonaniach kronikarza ery beatu. Z jednej strony, opowieść o licealnym romansie i sukcesach lekkoateltycznych nastolatka, ze względu na swoją młodzieńczą niewinność i pamięć o korzeniach przywołuje mistycyzujące Wizje Gerarda (niemalże hagiograficzną historię o zmarłym w dzieciństwie braciszku). Z drugiej zaś strony, kronika pierwszej miłości pisarza, bolejącego nad zimnem swojego serca, zapowiada kolejne niepowodzenia w dziedzinie uczuć, których literackim apogeum byli Podziemni (tutaj Kerouac na swój sposób zmierzył się z najbardziej poronionym dziełem Dostojewskiego - mam tu na myśli Notatki z lochu). Dlatego niech nikogo nie zwiedzie sielankowy kolor okładki, czy też idylliczne fragmenty, przeplatane dialogami zadurzonych w sobie podrostków. Nie do końca też daje wiarę Ann Chartes, według której to: „Słodko-gorzka obraz szkolnej miłości, pożądania i utraconych złudeń, na tle życia w amerykańskim miasteczku lat trzydziestych ubiegłego wieku“. Pomimo adekwatności cytowanego streszczenia, nie jest to, przynajmniej dla mnie, porywająca charakterystyka, gdyż zapoznana zostaje w niej specyficzna fraza oraz prawdziwe perełki w postaci oszałamiających zdań, godnych największych dokonań ery podejrzliwości i bezsensownych podróży po Ameryce. Wiadomo, że legendarny autor jest na tyle charakterystyczny, że czuje się do niego bezgraniczną sympatię (tak jest w moim przypadku), albo bez większej ekscytacji macha na niego ręką. Do tego jeszcze należy dodać jedno niebezpieczeństwo, a pomyślałem sobie o nim,
wysłuchawszy niedawno piosenki emitowanej przez rozgłośnię, specjalizującą się w przypominaniu starych, rockowych przebojów.
Zapytajcie fanów Ozziego Osbourne’a, co sądzą o jego balladzie: Goodbye to romance? Nie jest to heavy metalowe żelastwo, ani pozowanie na księcia ciemności, ale nie ulega wątpliwości, że mamy tu do czynienia ze starym dobrym Ozzim, który jak mało kto, może sobie pozwolić na sentymentalizm. I pomiomo tego, że do lektury Maggie Cassidy lepiej słuchać takie standardy jak Heart and soul, czy Deep Purple, niż przyciężkawe płyty Black Sabbath. Być może powieść nie do końca się spodoba hipsterskim entuzjastom przestrzeni i eskapad autostopem, to sądzę, że czytelnicy Kerouaca dadzą się porwać, a ci, którym po głowie chodzą szkolne miłości i rodzinne zaścianki, również powinni być zachwyceni sposobnością do obycia tkliwej podróży do miejscowości Lowell.