Trwa ładowanie...
recenzja
20-02-2014 17:08

Powrót do miasta miłości i śmierci

Powrót do miasta miłości i śmierciŹródło: Inne
dcd0qp7
dcd0qp7

Są takie miejsca, tacy ludzie i takie chwile – albo całe sekwencje chwil - których się nigdy nie zapomina.

Są takie prawdy, których lepiej nie poznać do końca, a jeśli się już poznało – lepiej je zachować tylko dla siebie.

Gemma, kobieta około pięćdziesiątki, wiedzie spokojne, uporządkowane życie. Jej szesnastoletni syn Pietro wie, że “przypadkiem” przyszedł na świat w Sarajewie i że według matki bardzo przypomina swego nieżyjącego ojca - ale i tak dla niego liczy się tylko Giuliano, obecny mąż matki. Tylko jego widział przy sobie, odkąd pamięta, tylko od niego otrzymał tyle uczucia, ile niejeden nie dostaje od rodzonego ojca... Pewnego dnia dzwoni telefon; to bośniacki poeta Gojko, dawny przyjaciel Gemmy i zmarłego Diega. Gorąco nalega, by Gemma odwiedziła miasto, gdzie wiele lat temu przeżyła najpiękniejsze i najstraszniejsze chwile swego życia. Kobieta postanawia zabrać ze sobą syna, choć chłopcu nie w smak ta wyprawa – nie jest zainteresowany grzebaniem w przeszłości, której nie postrzega jako swojej własnej. I pewnie byłby jeszcze mniej zainteresowany, gdyby zdawał sobie sprawę, jaką tajemnicę matka przed nim ukryła… a i ona sama może odmówiłaby wyjazdu, gdyby wiedziała, że przed nią ukryto coś jeszcze bardziej
tragicznego i bolesnego…

To ona, Gemma, jest narratorką powieści. Na przemian relacjonuje wydarzenia z aktualnego pobytu w Sarajewie i przywołuje retrospekcje sprzed blisko ćwierć wieku, gdy odwiedziła to miasto w trakcie trwającej właśnie olimpiady, barwne, ciepłe, radosne. Jej ówczesny przewodnik stał się jej przyjacielem i powiernikiem, a młodszy o kilka lat fotograf, przedstawiony jej przez Gojka jakoś mimochodem – miłością jej życia. Wtedy jeszcze nie wiedziała, kiedy i po co wróci do Bośni, nie wiedziała – bo i któż mógł wiedzieć, przecież nawet sami mieszkańcy jeszcze w przeddzień hekatomby „łudzili się, że skończy się na jednym odosobnionym ataku, że komuś puściły nerwy i teraz wszystko wróci do normalnego stanu” – że będzie świadkiem największego zbiorowego dramatu od czasu drugiej wojny światowej…

dcd0qp7

To mógłby być tandetny melodramat. Mógłby, gdyby nie kilka elementów, które stawiają tę powieść o całą klasę wyżej od standardowych wyciskaczy łez typu “wielka miłość z wielką wojną w tle”.

To, po pierwsze, doskonała, głęboka analiza psychologiczna głównej bohaterki, której bagażu życiowych doświadczeń starczyłoby na obdzielenie paru innych osób. Pierwszy dylemat: nijakie, ledwie letnie uczucie jako gwarancja dostatku i stabilizacji - czy szalony, żarliwy poryw serca ku dopiero co poznanemu mężczyźnie, a zarazem ku nieprzewidywalnej przyszłości? Następnie długa, dramatyczna i bolesna walka o dostąpienie łaski, jaka na tyle innych kobiet spada nieproszona. I ostatecznie drugi dylemat: bezdzietność, adopcja czy… jeszcze inne rozwiązanie? Gorycz, ból, smutek, potem kolejny dylemat: wracać do Sarajewa, w samo centrum apokalipsy, czy czekać w Rzymie, umierając z niepewności o los najdroższej na świecie osoby? Jakże inaczej wyglądałoby dzisiejsze życie Gemmy, gdyby wówczas podjęła inną decyzję! Ale czy mimo wszystko nie żałowałaby, nie byłaby uboższa o pewien szczególny zakres doznań?...

Po drugie – żywe, wyraziste kreacje kilku innych postaci: Diega, Gojka, Armanda, Aski, a nawet pozostających zupełnie na marginesie Jovana i Velidy.

Po trzecie – przejmujący obraz Sarajewa czasu wojny, z mieszkańcami co dzień doświadczającymi przejawów działania zła, które się wokół nich rozszalało, a równocześnie desperacko próbującymi je ignorować lub wypierać ze świadomości. Tak jak wspomniani Jovan i Velida, para emerytowanych naukowców, zmuszonych do wyboru: umrzeć z zimna czy przeznaczyć na opał zabytkowe meble i książki. I Anela, właścicielka pensjonaciku na zboczu Trebevicia, która „dalej nakrywała stoły do śniadania każdego ranka. Nie miała już prawie nic, nawet suchego chleba dla kur, zostały jej tylko potłuczone naczynia i wybite szyby w oknach. (…) pozbierała skorupy filiżanek i talerzy, zlepiła co mogła i ustawiała je z powrotem na nagich stołach”. I położna, pokazująca, jak zrobić dla noworodka “pieluszkę” z gazy i waty. To prawda, nie jest to jedyna ani pierwsza powieść, na podstawie której ten obraz można odtworzyć (weźmy chociażby - również bardzo wartościowe - “Krzesło Eliasza” Štiksa czy “Koczowników” Veličkovicia) – tak, jak niejedna
powstała historia opisująca koszmar Holocaustu czy wojen na Bliskim Wschodzie. Bo jedna nie wystarczy. Póki ludzie w imię jakiejkolwiek religii czy ideologii będą skłonni niszczyć dorobek materialny całych dekad czy stuleci, strzelać do matek z dziećmi stojących w kolejce po chleb, maltretować i gwałcić – trzeba te potworności przypominać, choć to boli.

dcd0qp7

Po czwarte – dopracowany styl i język, a do tego stosunkowo rzadkie u współczesnych prozaików wyczucie tej subtelnej granicy, dzielącej realizm od turpizmu, śmiałość od wulgarności. Mazzantini wydaje się instynktownie wiedzieć, jak przekazać grozę drastycznych scen wojennych i ile zdradzić z tego, co się dzieje między mężczyzną a kobietą, nie napełniając czytelnika niesmakiem lub zażenowaniem, jak oddać całą skalę ludzkich emocji bez nadużywania melodramatycznych chwytów i wytartych metafor.

To świetna proza, która nie powinna pozostać niezauważona. Kto przeczyta, nie zapomni.

dcd0qp7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dcd0qp7