Trwa ładowanie...
recenzja
01-09-2010 01:27

Powieść nie tylko dla Terry'ego Gilliama

Powieść nie tylko dla Terry'ego GilliamaŹródło: Inne
d4c58z8
d4c58z8

Maja i Jon znają się od dziecka. W wieku szesnastu lat, a więc po trzynastu już latach wspólnego życia, przysięgli sobie wierność do śmierci. Młodzi zakochani planują swoją szczęśliwą przyszłość. Marzą o córeczce, solidnym domu na stromej skarpie, balkonie z widokiem na permanentny zachód słońca, kotach czytających książki na parapecie i niebie pokonywanym przez ogromne wieloryby. Nawet wyjazd Jona na studia do miasta odległego o kilkaset kilometrów od uniwersytetu Mai nie może w niczym przeszkodzić szczęśliwie zakochanym („Uczucia też mają mięśnie i te mięśnie trzeba ćwiczyć, na przykład w taki właśnie sposób").

Lecą wieloryby, trzecia powieść Aleksandra Kościówa, rozpoczyna się jak realistyczna powieść obyczajowa opowiadająca o życiu dorastających nastolatków. Dzieciństwo, pierwsza miłość, wyjazd na studia, życie w akademiku, imprezy, kolejne pokusy (niejaka Czarna Mamba polująca na Jona) i próby przeciwstawienia się im. Prawie jak w * Dziennikach Carrie* Candace Bushnell (recenzja z tychże ukazała się niedawno na łamach WP). Prawie robi jednak wielką różnicę. Czytelnicy spragnieni typowych opowieści ze studenckiego życia po niespełna czterdziestu stronach mogą odłożyć książkę Kościówa na bok. Natomiast czytelnicy oczekujący świetnie skonstruowanej, rzetelnie napisanej i wciągającej od pierwszych stron (no, w najgorszym wypadku od trzeciego rozdziału) ambitnej powieści popularnej powinni przygotować się na prawdziwą literacką ucztę. I naprawdę –
zwracam się do sceptyków – mowa o książce młodego (rocznik 1974) polskiego autora.

Po dwóch realistycznych rozdziałach otwierających powieść, Kościów bez jakiegokolwiek uprzedzenia postanawia wywrócić świat dopiero co poznanego Jona do góry nogami.I nie chodzi wcale o ostatnie spotkanie z Czarną Mambą w pralni na czwartym piętrze domu studenckiego, choć właśnie ta konfrontacja pośrednio zmusza Jona do odbycia długiej i zupełnie nieplanowanej „podróży". Razem z Jonem odwiedzimy Torowisko, Peronat „WanadMolibden", Nastawnię „Jerycho", Taras Zachodni, Centralę i pewną tajemniczą wyspę. Wędrówkę umilą nam mniej lub bardziej wątpliwe przyjemności, z których warto wymienić chociażby polowanie na poszyny, tajne spotkanie w toalecie przerobionej na salę konferencyjną, torturowanie turystów jedzeniem lodów i piciem cappuccino, zielony zachód słońca, gorączkową ucieczkę przed Dókxsem, Hordą i Koszulowcami, mijanie staruszek z ogromnymi wózkami czy mimowolne organizowanie rewolucji (tłumy na ulicach krzyczące: „Oodrzuć znaczek! Oodrzuć znaczek!").

Domyślam się, że w dalszym ciągu nie mają Państwo pojęcia o czym mowa, ale po pierwsze, nie chciałbym w tym miejscu zdradzać szczegółów przygód tak brawurowo opowiedzianych przez Kościówa, a po drugie, staram się w krótkiej recenzji oddać atmosferę powieści nie pozwalającej nam ani na moment odetchnąć. Lecą wieloryby to prawdziwy bieg z przeszkodami, szalona jazda bez trzymanki, frapująca zabawa wyobraźnią czytelnika. Można też zapytać, w jaki sposób udało się pomieścić tak wiele przygód, postaci i zmieniających się przestrzeni (plansz?) w powieści liczącej niespełna trzysta stron, ale proszę mi wierzyć, że autor * Świata nura* doskonale panuje nad swoim przeniesionym na papier światem wyobraźni. Kościów po raz kolejny prezentuje się nam jako pomysłowy i obdarzony nieokiełznaną wyobraźnią konstruktor dopracowanych do najdrobniejszych szczegółów światów alternatywnych.

d4c58z8

Dla części czytelników książka Kościówa będzie tylko i wyłącznie niezobowiązującą powieścią fantastyczną, którą warto przeczytać dla samej fabuły i jej walorów rozrywkowych. Znajdą się zapewne i inni odbiorcy, którzy rzecz potraktują zupełnie poważnie, zaczną drobiazgowo analizować i (nad)interpretować poszczególne symbole, tajemnicze nazwy własne i odwiedzone przez Jona miejsca. Lecą wieloryby czytać można więc na dziesiątki różnych sposobów. Jako powieść fantastyczną, przygodową, rozrywką, obyczajową, miłosną (Jon poszukujący Mai, by móc dostarczyć jej kwiaty i bezy oraz opowiedzieć o tym, co wydarzyło się między nim a Czarną Mambą), surrealistyczną czy purnonsensową. Niewykluczona jest „lektura postmodernistyczna" oraz doszukiwanie się kolejnych – zamierzonych przez autora? – kulturowych odsyłaczy („Cube"? * Alicja w krainie czarów? Orfeusz i Eurydyka? * Mechaniczna pomarańcza? Kafka ? James Bond?, * Nie kończąca się historia*? itd. itp.). Wyobrażam sobie nawet czytelników, którzy będą chcieli powieść Kościówa zaangażować politycznie (motyw rewolucji i odrzucania znaczków, bunt przeciwko Systemowi, próba opuszczenia Torowiska) lub potraktować ją jako utwór zgoła (anty)religijny (kim jest „opętany projektant" Torowiska? czy Torowisko jest skończone? dlaczego ludzie wierzą w niezawisłą inteligencję poszynów?).

Jakkolwiek by nie patrzeć, Aleksander Kościów napisał kolejną bardzo dobrą powieść. Wydawca słusznie przywołuje w swoich materiałach nazwisko Terry'ego Gilliama. W czasie lektury Lecą wieloryby myślałem o światach przedstawionych chociażby w „Brazil", „Fisher Kingu", „Krainie traw" czy „Parnassusie". Mam nadzieję, że tłumacze staną na wysokości zadania, przełożą wkrótce powieść Kościówa na angielski i zaprezentują ją amerykańskiemu reżyserowi. Jestem gotów się założyć, że twórca „Jabberwocky" chciałby Lecą wieloryby zekranizować i że byłby to kolejny magiczny film Gilliama.

d4c58z8
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4c58z8