3 marca 2001 roku, w jednej z warszawskich filii Kredyt Banku zamordowano ochroniarza. Ciało upchnięto do studzienki pod podłogą, po czym do banku wpuszczono trzy kasjerki. Zabito je w skarbcu strzelając w tył głowy – jedną, okazującą oznaki życia, uduszono paskiem. Z banku zniknęło niewiele ponad 100 000 zł, zaś sprawcy zostali skazani na dożywocie, co u nas oznacza, że jeden z nich będzie mógł się starać o przedterminowe zwolnienie już po 25 latach.
Pięć lat później, 31 stycznia 2006 roku, do mieszkania w bloku na lubelskim osiedlu LSM został wpuszczony pewien mężczyzna. Tępym narzędziem zmasakrował 26-letnią kobietę oraz jej matkę, zabił również psa. O morderstwo oskarżony został niejaki Sławomir P., który przyznał się do winy, jednak, wyrokiem sądu, został wypuszczony na wolność. Sąd Najwyższy wniósł o kasację, sprawa wróciła na wokandę i tym razem, w marcu 2011 roku, skazano Sławomira P. na dożywocie. Ponowny proces odwoławczy jest w toku.
Te dwie sprawy połączył w swojej książce, trochę zmieniając chronologię i lokalizację, Jacek Rębacz, autor o życiorysie niebanalnym. Urodzony w Kraśniku, uczył się i studiował prawo w Lublinie. Aplikacji nie zakończył, imał się za to zajęć rozlicznych, z których najciekawsza wydaje się akwizycja chrupek oraz szefowaniem różnym firmom, w tym rozprowadzającej gumę do żucia. Kiedy znudził mu się zawód „dyrektor”, zajął się wynajmowaniem pokojów dla turystów w Zakopanem. Rześkie, górskie powietrze obudziło w Rębaczu talenty pisarskie, co zaowocowało powstaniem cyklu „zakopiańskiego”, na który składają się solidne * Sezon na samobójców* i * Pokój z widokiem na cmentarz, dużo mniej solidne * Osiem deszczowych dnioraz * Luftkurort 1940, gdzie, jak sama nazwa wskazuje, autor zwraca się ku ponurej przeszłości urokliwego miasta pod Giewontem. W roku 2007 ukazała się książka, której bohaterem nie był ani detektyw Piotr Klucha, ani Zakopane – zagadkę kryminalną rozwiązywał tu komisarz Piotr Burski, człowiek, któremu, delikatnie powiedziawszy, nieobcy był widok dna kieliszka. Pięć lat później Burski znów gości na kartach książki Rębacza, tym razem w powieści *Aż po ciemny las.
Rębacz dowiedział się o „sprawie LSM” od kolegi, prawnika, który pracował nad tą zbrodnią i zaproponował autorowi rolę nieformalnego konsultanta. Ochoczo podjął się tego zadania, chodził na sprawy i czytał akta sądowe konstatując, że ów casus wcale nie musi być tak oczywisty, jak to się z pozoru wydaje. Sprawa mogła skrywać drugie dno, zwłaszcza, że mąż jednej z ofiar miał powiązania biznesowo-polityczne. W swojej książce Rębacz chciał pokazać, jak w Polsce prowadzi się śledztwo w sprawie podwójnego morderstwa i jak później wygląda proces sądowy. Aby podołać temu zadaniu, zakończył szesnastoletnią policyjną służbę Burskiego i przeprowadził go najpierw z Bielska Białej do Zakopanego, później zaś do Lublina. Syn wyjechał do Australii, żona popełniła samobójstwo, a Burski napisał książkę kryminalną i cieszył się tym, jak szybko znika z półek. Umieściwszy byłego policjanta w Lublinie, Rębacz postawił na jego drodze sędziego, dawnego kolegę ze studiów (bohater, podobnie jak autor, studiował prawo), który jest
przewodniczącym składu orzekającego w sprawie zabójstwa dwóch kobiet, właśnie trafiającego na wokandę.
Tymczasem w pewnym lubelskim banku zostają zamordowane cztery osoby – dwaj mężczyźni zabici są jest strzałem w głowę, kobietom zaś poderżnięto gardła. Po dokonaniu zbrodni, mordercy umieścili zwłoki w szafkach pracowniczych i zbiegli z łupem wynoszącym ponad 2 000 000 zł. Śledztwo prowadzi wydział kryminalny komendy miejskiej w Lublinie, w którym służy Vesna Suszko zwana Wiosną, policjantka młoda, niedoświadczona, ale mająca mnóstwo zapału i znająca karate, co – z dużym uszczerbkiem dla powieści – okaże się wielce istotne. Jak wspomniałem, zarówno sprawa LSM, jak i zbrodnia w banku zostaną w „Aż po ciemny las” połączone, podobnie, jak losy Burskiego i Suszko, której ów były policjant będzie służył radą, wsparciem i dobrym słowem.
Dotychczas niekwestionowanym królem wśród piewców Lublina był Marcin Wroński , autor m.in. cyklu o komisarzu Maciejewskim oraz kryminału o dominikaninie Marku Glińskim, którą to powieść porównywano do * Imienia róży* (wciąż się łudzę, że owe comparatio było tylko żartem, potraktowanym przez wydawcę zbyt poważnie). Jeśli nawet Aż po ciemny lasuznać można za wezwanie do abdykacji, wydaje mi się, że obaj panowie spokojnie się na tronie zmieszczą. Lublin Rębacza jest zgoła inny, niż ten Wrońskiego , nie tylko ze względu na dekady dzielące wydarzenia rozgrywające się w ich powieściach (* Pańskiego psa* zmilczę). To już nie starówka, piękne kamieniczki i tajemnice Zamku, który, wzniesiony za czasów Kazimierza
Sprawiedliwego, ze sprawiedliwością nie miał później wiele wspólnego, stając się zrazu więzieniem carskim, a później katownią gestapo, NKWD i – tradycja zobowiązuje – UB. To nie miejsce, gdzie króluje szemrany półświatek zachowujący fason rodem z opus magnum Tyrmanda czy cyklu o słodko-mdlącym Drwęckim, który nazwisko ma adekwatne do autorskiej kreacji. Lublin z Aż po ciemny las to miasto blokowisk, betonowych sypialni, w których jakiekolwiek efemerydy zieleni, trawników czy rachitycznych ogródków zamieniane są w parkingi tam, gdzie nie sposób już upchnąć żadnego wieżowca. Tu, w przestrzeń miejską wżerają się kolejne filie banków, równie zbędne, co koszmarnie szpecące okolicę. Wreszcie jest to, z każdym rokiem coraz bardziej opustoszałe, miasto brudnych powiązań polityki z biznesem, przekrętów na gigantyczną skalę, malwersacji i nadużyć, zazwyczaj w majestacie kalekiego prawa. Jak widać, Rębacz nie ma wielkich złudzeń wobec
otaczającej go rzeczywistości, zresztą niejednokrotnie na kartach jego powieści pojawiają się zdarzenia znane z pierwszych stron gazet, jak na przykład zamordowanie policjanta, Andrzeja Struja, który ośmielił się zwrócić uwagę dresiarzom dewastującym przystanek. Z drugiej strony, to z pewnością nie jest syndrom starych, dobrych czasów i utyskiwanie, że kiedyś było lepiej, kobiety młodsze, wódka lepiej wchodziła do głowy, a mordercy mieli klasę. Rębacz i Burski wiedzą, że ongi też było podle, a nazywanie poczwórnego morderstwa w banku największą zbrodnią w historii polskiej kryminalistyki jest niczym innym, jak tylko naiwnym idealizowaniem przeszłości. Wracając jednak do owego zakotwiczenia Aż po ciemny las tu i teraz, w ściśle zdefiniowanej rzeczywistości, realnych wydarzeniach wdzierających się do powieści, miałem trochę autorowi za złe.
Moim zdaniem, zamysł oparcia książki na bazie „sprawy LSM”, próba wspomnianego ukazania śledztwa w tej sprawie, nie do końca Rębaczowi się udał. Jest już wszak dawno po czynnościach operacyjnych, dowiadujemy się o nich w zasadzie tylko z opisu jednej rozprawy, której przysłuchuje się bohater. Opisu, faktycznie, bardzo ciekawego i przypominającego wręcz reportaż sądowy, niemniej wydaje się, że to tylko odprysk od głównego koła napędowego Aż po ciemny las – casusu zbrodni w banku. To w tym przypadku autor przedstawia drobiazgowe śledztwo, przesłuchania, próby dotarcia do prawdy, tutaj również zrodziło się we mnie lekkie nań rozdrażnienie, może nawet drobny zawód. Ciężko mi było wypatrywać zwrotów akcji i pasjonować się rzeczoną próbą dojścia do prawdy, kiedy tę prawdę już znałem. O morderstwie w Kredyt Banku było wszak bardzo głośno, a prasa drobiazgowo, szczegółowo opisywała całą sprawę, pomimo tego, że wydarzenia te rozegrały się na długo przed epoką medialnego produktu zwanego „matką Madzi”. Na
szczęście Rębacz pociągnął sprawę trochę dalej, dając upust fantazji, przeto moje przekonanie, że czytam po prostu fabularyzowaną opowieść o śledztwie w sprawie filii banku przeniesionej, na potrzeby powieści, do Lublina, z czasem straciło rację bytu, zwłaszcza po pewnej fabularnej wolcie.
Rębacz już w zakopiańskim cyklu pokazał, że pisze poprawnie, bez większych zgrzytów czy silenia się na styl nazbyt kwiecisty i wydumany. Aż po ciemny las również jest sprawnie napisanym kryminałem, choć pewnie nic by się nie stało, gdyby spod autorskiego pióra nie wyszła ornitologiczno-kardiologiczna wstawka: „płochliwy gołąb jego serca wyrwał się z klatki i spieszy gdzieś z nowiną”. Z astronomicznymi opisami również bywa u Rębacza różnie, na szczęście fragmenty w stylu „Nadgryziony księżyc wisiał nad miastem. Obstąpiła go gromadka gwiazd. Jakby każda chciała zwrócić na siebie uwagę tego księcia nocy w srebrnej tunice” są incydentalne. Poprowadzeniu fabuły także ciężko coś zarzucić, niemniej kiedy książka z dość klasycznego kryminału czy thrillera policyjnego zamienia się w powieść akcji, bardzo wiele traci. Główna bohaterka nagle wybija się z miejsca, „zakręca helikopterek w powietrzu”, nokautuje złoczyńcę ciosem stopy w szczękę, po czym ląduje zgrabnie na trawie – sam Jackie Chan mógłby od niej się
wiele nauczyć. Nie tylko zresztą Vesna uskutecznia latanie, bowiem gangsterzy również fruwają, tym razem trafieni z dubeltówki, na przekór fizyce, dla lepszego efektu odbiwszy się od ściany. Z awiacyjnymi igraszkami jest, ku mojej uldze, tak jak ze wzmiankowaną kwiecistością – to aberracja, nie norma i można na nią przymknąć oko.
O pewnym tekście Burskiego, jeden z bohaterów tego kryminału mówi: „To wiarygodnie skrojona historia. Fakty uzupełnił fikcją, licentia poetica, i wyszło całkiem przekonująco. Dobra pisarska robota”. Pisząc o Aż po ciemny las mogę się tylko pod tą opinią podpisać – zaprawdę, wyszło całkiem przekonująco.