Bogowie są śmiertelni to druga, po * Pufciu*, pozycja wydana przez Almaz. To stosunkowo nowy gracz na fantastycznym rynku, który zamierza odświeżyć (a może i obejść jego największe pułapki) poprzez publikację powieści jako czasopism, dystrybuowanych w salonach prasowych, czyli tak zwanych bookazinów.
Najnowsza, pierwsza po długiej przerwie powieść Grzegorza Drukarczyka to zarazem mój pierwszy kontakt z jego twórczością.Odczucia, jakie mi po nim pozostały, są mocno mieszane, nad czym z pewnych względów, o których niżej, ubolewam.
Zacznę od komponentów pozytywnych. Zaliczyć wypada do nich koncepcję fabuły, która, choć początkowo wydaje się jedynie eksploatować zużyty motyw: „główny bohater powraca z wygnania, by zemścić się na swoich wrogach”, okazuje się przemyślaną, oryginalną, wielowarstwową konstrukcją.* Ważną rolę odgrywają w niej refleksje nad możliwą ewolucją społeczną i moralną ludzkości, utrzymane, gdyby ktoś miał po tytule wątpliwości, w mocno minorowej tonacji.* Oryginalne są też koncepcje elementów fantastycznych, stanowiących zresztą zworniki fabuły. Zauroczył mnie zwłaszcza koncept kwiatów pamięci, którego szczegółów w tym miejscu nie przytoczę, by nie psuć innym przyjemności z lektury.
Autor wrzuca czytelnika w swój świat i w tok fabuły bez żadnego wprowadzenia, każąc mu samodzielnie dekonstruować obowiązujące w uniwersum zasady.Zawiązanie akcji, jak i jej dalszy rozwój, są jednak na tyle intrygujące, że odkrywanie świata odbywa się niemal niepostrzeżenie i na ogół (pomijając, początkowo sprawiające wrażenie bełkotu, wstawki „wizyjne”) bezproblemowo.
Czemu zatem „tylko” siedem punktów? Choć oryginalna koncepcyjnie, spójna fabularnie i przy okazji łatwo przyswajalna fantastyka naukowa stanowi na polskim rynku wydawniczym wielką rzadkość, to każdą książkę postrzegam jako całość. W takiej optyce nie da się zaś przeoczyć wad Bogów..., które dla mnie mają bardzo istotne znaczenie, choć dla fanów fantastyki naukowej jako zbiorowości prawdopodobnie będą miały mniejsze.
Szablonowych bohaterów, wygłaszających w założeniu realistyczne i odzwierciadlające bezwzględność świata „rewolucyjne” prawdy, które w moim odbiorze były wcale często przeładowanymi patosem lub ostentacyjnym cynizmem kliszami rodem z amerykańskiego kina akcji. Czyli dialogi niedobre.
Wszyscy tutaj są, ach, jakże bezwzględni, dziw, że mają jeszcze jakieś szkliwo na zębach i mają do kogo strzelać.Wszyscy mówią takim samym językiem. Narracja prowadzona jest podobnie, bez ozdobników, przez co czasem tekst zlewa się w jedną, ciągłą masę. Język jednak nie przeszkadza zbytnio w odbiorze, jeśli pominąć okazjonalną i zapewne nieintencjonalną oraz wynikającą z subiektywnego odbioru śmieszność dialogów i drobne potknięcia korekty, która wyraźnie oszczędzała na przecinkach i pozostawiła bezokolicznik „patrzyć” (jest on poprawny, ale mnie w tej formie za każdym razem wręcz fizycznie bolał - ta ostatnia uwaga to już jednak prywatne odczucie, oparte na odmiennym językowym nawyku, a nie żaden zarzut).
Podsumowując: pomysł na fabułę i świat Bogów... jest bardzo dobry, ale sam pomysł to za mało, by można było równie wysoko jak koncepcję ocenić powieść jako całość.