Spektakularny lot ku kresowi życia
Zdarzało się, że nieszczęśliwe ludzkie losy swój tragiczny koniec znajdowały u stóp pałacu. Samobójcze skoki z tarasu widokowego na trzydziestym piętrze, z wysokości 114 m, rozpoczęły się w 1956 r. Według większości źródeł udały się ośmiu osobom. Był wśród nich jeden Francuz, mężczyzna zaplątany w pozamałżeński romans, chory psychicznie student, dwoje zakochanych młodych ludzi, których rodzice chcieli rozdzielić.
Niektórych desperatów udało się uratować. Na przykład tego, który w 1973 r. przez siedem godzin siedział na gzymsie. Młodzieniec ponoć przegrał w karty wypłatę i bał się wrócić do domu. W próbie opanowania kryzysu uczestniczyli milicjanci, prokurator, strażacy, obsługa trzech karetek pogotowia, dwóch profesorów psychologii, kaskaderzy, taternicy. W końcu przyjął linę od tych ostatnich, gdy w pałacu wygaszono wszystkie światła, aby zaoszczędzić mu upokorzenia. Głośny jęk zawodu wydali z siebie zgromadzeni gapie, którzy piknikowali na placu, czekając na skok.
Innemu niedoszłemu samobójcy podał pomocną dłoń dyrektor Barszczewski. Gdy okazało się, że w windzie zasłabł mężczyzna, a w kieszeni ma list pożegnalny, dyrektor zaprosił go na obiad. Po rozmowie najpierw pomógł choremu na płuca desperatowi dostać się do szpitala, potem załatwił mu pracę. Po roku ów człowiek przedstawił dyrektorowi swoją narzeczoną i zaprosił go na ślub.Po zabezpieczeniu tarasu widokowego kratą, zaczęto skakać z czternastego i z szóstego piętra. Samobójcy nie mają preferencji, co do strony pałacu, i - jak mówią jego pracownicy - wszystkie one "są już oblatane".