W swojej książce zacytował pan fragment książki Gordona Thomasa zatytułowanej "Szpiedzy Gideona, sekretni wojownicy Mossadu": "Mają do dyspozycji laboratorium trucizn, zamkniętych w fiołkach. Mają długie i krótkie noże oraz fortepianową strunę od uduszenia ofiary. Mają materiały wybuchowe nie większe niż pastylki na ból gardła, które są w stanie rozsadzić głowę na strzępy. Do tego dochodzą pistolety i karabiny snajperskie". Ile w tym prawdy?
Mogę tylko spekulować, bo nie widziałem takiego laboratorium i pewnie nie zobaczę. Przywołam jednak historię Chalida Meszala, jednego z liderów Hamasu, którego Mossad próbował zlikwidować w Ammanie. Agent tej agencji "wstrzyknął" (za pomocą spreya) obiektowi truciznę do ucha - było to urządzenie i preparat przygotowane przez służby. Wprawdzie fortepianowa struna brzmi nieco groteskowo, a przynajmniej - filmowo, z pewnością funkcjonariusze, delegowani do likwidacji obiektu, wyposażeni są w rozmaite środki i są przygotowani na różne sytuacje. Czy laboratorium Mossadu przypomina laboratorium jak z Bonda? Podejrzewam, że mniej w nim fajerwerków i szalonych, sympatycznych naukowców, a więcej skupionych na swej pracy inżynierów (zatrudnionych w Wydziale Badań i w Wydziale Technologicznym), niczym z komiksów z Dilbertem. Takich, którzy do śmierci podchodzą jak do matematycznego równania.