Publiczne gwałty bez konsekwencji
Dane statystyczne dotyczące przestępstw seksualnych w międzywojennej Polsce (a raczej ich rzekomym braku) są przerażające. Według oficjalnej narracji gwałt był trzy razy rzadszy od morderstwa. Ponadto nawet jeśli sprawca napaści na kobietę czy nieletnią dziewczynę został skazany, to wyroki bywały absurdalnie niskie. "Wystarczała dowolna okoliczność łagodząca, a skazaniec szedł siedzieć choćby na jeden tydzień" – tłumaczy Janicki.
"Poza światem biedoty, w którym do napastowania dochodziło niemalże publicznie, na rogach ulic, strychach kamienic i w polu za oborą, przypadki gwałtów skrzętnie tuszowano" – czytamy w "Epoce milczenia". Kobiety rzadko zgłaszały się na policję w obawie o ostracyzm i wystawianie się na pośmiewisko. Doniesienia o gwałcie nie były brane na poważnie i to kobieta musiała udowodnić, że była ofiarą. Mając przy tym na uwadze, że według oficjalnego orzecznictwa "gwałt był gwałtem tylko, jeśli ofiara do ostatniej chwili szamotała się, wyrywała, usiłowała uciec. Jakąkolwiek oznakę bierności (czy też nawet bezsilności!) odczytywano jako… pełnoprawną zgodę".