O Rommlu, Montgomerym i Pattonie napisano już wiele książek, w których owych przywódców wysławiano, przeklinano lub – z różnym skutkiem - próbowano zachować obiektywizm. Terry Brighton postanowił te trzy postaci zestawić obok siebie i, jak to określił, umieścić „na jednym ringu”, by ukazać nie tylko starcie wielkich armii, ale konflikt między wielkimi osobowościami. To, że akurat ci dowódcy byli dlań ze wszech miar wybitnymi, widać już w pierwszym zdaniu prologu, w którym autor zapewnia, że w czasie drugiej wojny światowej Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Niemcy wydały po jednym dowódcy sił lądowych, który wyróżniał się spośród innych, zaś cała trójka była największymi generałami tej wojny. Nie przepadam za takimi rankingami – czymże wszak mierzyć wielkość przywódcy? – jednak postanowiłem przyjąć konwencję zaproponowaną przez Brightona i dać się zaprosić na walkę, podczas której na ringu mieli stanąć Bernard Montgomery, George Patton i Erwin Rommel.
Autor pochodzi z Wielkiej Brytanii, na uniwersytecie Lancaster studiował nauki polityczne i filozofię, a w Birmingham – teologię. Skończyło się tym, że został wyświęcony na anglikańskiego duszpasterza, powołanie realizując w kościele St Martin's, gdzie pełnił funkcję wikariusza. Jak sam wspomina, stwierdziwszy, że na dłuższą metę człowiek nie może żyć na kolanach, został kustoszem w muzeum 21 pułku Lansjerów mieszczącym się wewnątrz zamku Belvoir. Ostatniej brytyjskiej kawaleryjskiej szarży dokonanej przez ów pułk pod Omdurmanem, poświęcił swoją pierwszą książkę zatytułowaną „Ostatnia szarża”. Inną jego pracą traktującą również o słynnej szarży, tym razem pod Bałkaławą, była, wydana także w Polsce, „Szarża Lekkiej Brygady”. Gry wojenne. Patton, Monty i Rommel to zatem pierwsza książka Brightona traktująca o wydarzeniach drugiej wojny światowej (i na razie ostatnia, patrząc na zapowiedzi autora).
Z początku poznajemy trzy żywoty równoległe, naprzemiennie dowiadując się o szczegółach młodości głównych bohaterów - pierwsze miłości, pierwsze ofiary podczas Wielkiej Wojny, pierwsze życiowe sukcesy i kształtowanie przekonania, że urodzili się po to, by walczyć. Patton i Rommel nie doświadczyli w trakcie pierwszej wojny światowej statycznej walki w okopach – Amerykanin napisał, że w kolejnym konflikcie zwycięstwo będzie zależeć od działania, nie od planowania. Na tym przekonaniu opierała się zresztą ich późniejsza doktryna, jakże odmienna od tej Montgomery’ego, tkwiącego nad Sommą. Rommel ukazany jest w Grach wojennych jako żarliwy nacjonalista, gorący zwolennik Fuhrera, przekonany o ostatecznym zwycięstwie Rzeszy. Wielokrotnie autor podkreśla, że może nie był nazistą, ale z całą pewnością był wiernym człowiekiem Hitlera. Kiedy Niemcy uderzyli na Polskę, nasi bohaterowie byli wielce zajęci – Rommel przekonywał się o zaletach blitzu, Monty, w Cherbourgu, wykazując się dużym realizmem, ćwiczył swą
dywizję w wycofywaniu się z walki oraz w odwrocie na tyły, zaś Patton przekonywał wierchuszkę, że Stany Zjednoczone muszą mieć wojsko pancerne niezależne od piechoty i kawalerii. Kiedy ten pierwszy wchodził niebawem we Francję niczym w masło, dywizja Monty’ego ruszała przez Belgię, by zająć pozycje obronne oraz, niebawem, perfekcyjnie wykonać wielokroć ćwiczony już manewr zajęcia pozycji jak najbardziej odległych od linii frontu. Konfrontacja była jednak nieunikniona - przerzucony do Afryki Rommel, stojąc na czele Deutsches Afrika Korps, dokonywał niebywałych sukcesów, rychło uzyskawszy przydomek Lisa Pustyni. Gdy przygotowywał odwrót pod El-Agejlą, Japończycy zbombardowali Pearl Harbor, niebawem zaś Patton wreszcie doczekał się wypowiedzenia przez Stany Zjednoczone wojny. Tymczasem do gry włączył się Montgomery, obejmujący dowództwo nad 8. Armią, która miała stawić czoła DAK pod El-Alamein. Splątanie nici trzech życiorysów niebawem musiało nastąpić.
Miałem nadzieję, że atak Rommla 30 sierpnia na linie Brytyjskie będzie opisany bardzo dokładnie, wszak była to pierwsza konfrontacja ze swym największym wrogiem – niestety, autor poświęcił jej zaledwie stronę. Na szczęście operacje „Lightfoot” I „Torch” są już opisane dokładniej, ponadto Brighton próbuje wyjaśnić, dlaczego wybrano akurat taką kolejność ich przeprowadzenia, tłumacząc tę decyzję względami ambicjonalnymi, nawet kosztem znacznych strat. A propos strat, widać, że autor darzy Montgomery’ego olbrzymią estymą, tłumacząc go na każdym kroku. Słynny rozkaz kontynuowania natarcia, które doprowadziło do starcia w proch czołowego pułku 10. Dywizji Pancernej, bagatelizuje stwierdzeniem, że na wojnie na wyczerpanie należy godzić się nawet z taką ofiarą. Podobnie było z „Supercharge”, podczas której Monty był w stanie zaakceptować nawet 100% straty sił pancernych – sytuację tę porównywano do rzezi pod Bałkaławą – autor znów tłumaczył generała realiami bitwy pozycyjnej. Kiedy udało się przepędzić Lisa
Pustyni z Afryki Północnej, Brighton zajął się opisywaniem narastających konfliktów pomiędzy aliantami, by, dość płynnie, przejść do desantu na Włochy. Kampania ta nie jest już tak ciekawie i zajmująco opisana, wyraźnie natomiast widać, że autorowi skończyły się pomysły na wyszukiwanie podobieństw i różnic pomiędzy triem bohaterów, stąd też postanowił się skupić na opisywaniu kolejnych działań wojennych. Obserwujemy zatem m.in. wyścig Pattona i Montgomery’ego do Mesyny, inwazję w Normandii (niezmiernie skrótowo ukazaną), blitz Amerykanów przez Francję oraz operację Market-Garden, którą to rzeź nawet Brightonowi trudno było usprawiedliwić. Dłużej zatrzymuje się autor praktycznie jedynie nad zamachem na Hitlera i samobójstwem Rommla. Książkę wieńczy krótki opis wydarzeń, które miały miejsce, gdy nad Starym Kontynentem zamilkły bitewne działa.
„Ludzką” twarz Erwina Rommla ukazuje nam Brighton przytaczając listy do żony, Lucie-Marie Mollin – są to bardzo interesujące fragmenty. Wizerunek Pattona w Grach wojennych nie odbiega od utartego obrazu człowieka, do którego nie bez kozery przylgnął przydomek „krew i flaki”, Monty zaś, jak wspomniałem, to wzór cnót wszelakich, człowiek, który miał niebywałą wolę walki, pomagającą mu rozprawić się z „ofensywą Clausewitza”.
Dużą zaletą książki Brightona jest wartki, potoczysty styl – jego pracę, a zwłaszcza fragmenty traktujące o kampanii w Afryce, czyta się znakomicie. Ów styl nie rekompensuje jednak tego, że Gry wojenne nie wnoszą praktycznie niczego nowego do literatury przedmiotu, zaś zamysł porównania trzech równoległych życiorysów, jak wspomniałem, wypala się gdzieś w połowie książki. W wyniku tego przeradza się ona w klasyczny opis poszczególnych kampanii, tym zaś poświęcone są prace zgoła bardziej wnikliwie i lepiej udokumentowane.Jak na dzieło obejmujące tak rozległą tematykę, „Gry wojenne” posiadają dość skąpą bibliografię, z której większość to pozycje bardzo wiekowe. Dużym walorem są ilustracje – jest ich aż 61, ciekawym pomysłem było również umieszczenie na końcu każdej części aneksów, zawierających: relację Rommla z inwazji 7. Dywizji Pancernej, przemowę Pattona do żołnierzy 3. Armii przed atakiem na Normandię oraz fragmenty wspomnień wojennych Montgomery’ego.