Jak powszechnie wiadomo, Woody Allen jest artystą wszechstronnym i niezwykle płodnym. Praktycznie każdego roku odbywa się premiera co najmniej jednego nowego filmu z jego scenariuszem i w jego reżyserii, a nierzadko też z nim samym w roli głównej. Jakby jeszcze było tego mało, Allen jest nie tylko odnoszącym sukcesy reżyserem, scenarzystą i aktorem, ale także satyrykiem, muzykiem (jest klarnecistą jazzowym i od czasu do czasu koncertuje ze swoim Woody Allen and his New Orleans Jazz Band), felietonistą, prozaikiem oraz, w końcu, dramaturgiem. Prawdziwy człowiek renesansu, który z powodzeniem łączy wielość swoich talentów z liczbą posiadanych neuroz i egzystencjalnych niepokojów.
Dzięki staraniom wydawnictwa Rebis od jakiegoś czasu otrzymujemy kolejne tomy z dokonaniami pisarskimi nowojorskiego reżysera. W 2008 roku ukazał się u nas dwa tomy jego opowiadań: obszerny, liczący prawie 400 stronic, zbiór pt. „Obrona szaleństwa” oraz znacznie skromniejszy objętościowo tom z jego najnowszymi krótkimi prozami pt. „Czysta anarchia”. Do tego zestawu dołączyć już można kolejną książkę Allena właśnie opublikowaną przez Rebis, a mianowicie wybór pięciu jego sztuk. Są to kolejno: jednoaktówka „Pytanie”, niewiele dłuższe „Gdy śmierć zastuka” i „Nad kobietami Lovborga” oraz dwa obszerniejsze, pełnowartościowe dramaty: „Śmierć” i „Bóg”.
„Pytanie” to kilkustronicowa wprawka dramaturgiczna oparta rzekomo na pewnym zdarzeniu z życia Abraham Lincolna. Will Haines, biedny szary człowiek, udał się do prezydenta Stanów Zjednoczonych, by błagać go o łaskę dla swojego syna, który zasnął na warcie. Gdy po całym dniu drogi Will staje wreszcie przed obliczem Lincolna, nie wiedzieć dlaczego, w decydującym momencie miast prosić o ułaskawienie, stawia prezydentowi absurdalne pytanie: „Panie Lincoln, jakiej długości powinny być, pana zdaniem, ludzkie nogi?”. Jak słusznie zauważa później Alice, żona Willa: „To najgłupsze pytanie, jakie w życiu słyszałam”. To „osobliwe pytanie” wprowadza zamęt nie tylko w rodzinie Hainesów, ale nie daje też spać samemu Lincolnowi.
Już tytuł drugiego dramatu („Gdy śmierć zastuka”) wskazuje na to, że i tutaj Allen będzie bezlitośnie pogrywał sobie z naszymi egzystencjalnymi lękami, strachem przed umieraniem i – najogólniej mówiąc – absurdem istnienia. Nata Ackermana, łysego i otyłego producenta ubrań, odwiedza Śmierć (posępna postać w pelerynie, głowa osłonięta kapturem, blada twarz), która stawia dopiero pierwsze kroki w swoim fachu. Jak nietrudno się domyślać, Nat będzie się starał niedoświadczoną Śmierć oszukać, a jako że ta nie potrafi grać w szachy, Nat proponuje partyjkę... remika.
Trzeci tekst w tomie, „Nad kobietami Lovborga”, jest raczej kilkustronicową wprawką prozatorsko-dramaturgiczną niż klasycznym dramatem. Pisarz nieco prześmiewczo, choć nie bez sympatii, rozprawia się tutaj z fikcyjnym dramaturgiem skandynawskim, Jorgenem Lovborgiem, w którym odnajdziemy trochę Bergmana, trochę Ibsena i Strindberga, a wszystko to podrasowane jeszcze pełnym lęków i sytuacyjnych dowcipów Allenem: „W dorobku Lovborga można wyróżnić trzy okresy. Pierwszy przynosi cykle sztuk zajmujących się udręką, rozpacza, martwotą, strachem i samotnością (są to komedie); drugi koncentruje się na zmianach społecznych (Lovborg przyczynił się do rozpowszechnienia bezpiecznych metod ważenia śledzi); ostatni zawiera sześć wielkich tragedii napisanych tuż przed śmiercią w Sztokholmie w 1902 roku, kiedy to na skutek napięcia nos mu się wydłużył”. Zabawny jest także kulminacyjny punkt drugiego fragmentu sztuki, w którym Netta, jedna z person (nieistniejącego) dramatu Lovborga pt. „Gdy troje nas krwawi”, zwraca się do
Dorfa, tresera sardeli: „Powiem ci teraz coś, o czym wiemy tylko ja i twoja matka. Jesteś karłem. [...] Wszystko w tym domu zostało zrobione w odpowiedniej skali. Masz zaledwie sto dwadzieścia dwa centymetry wzrostu”.
Mimo wszystko, trzy pierwsze teksty zamieszczone w tomie „Allen na scenie” uważam za niezbyt udane wprawki literackie, które szczególnie mocno rozczarowują na tle dwóch „właściwych” dramatów także zamieszczonych w tomie, a więc na tle „Śmierci” i „Boga”. Poprzedzające je krótkie dramaty są momentami zabawne, momentami błyskotliwe, momentami pomysłowe, ale zawierają też co najmniej drugie tyle żarcików nieudanych i nieśmiesznych, pomysłów zgranych i niezbyt oryginalnie przetworzonych (absurdalne pytanie zadane prezydentowi? remik zamiast szachów? tylko tyle?). Mogę się założyć, że gdyby autorem tych tekstów nie był sam Woody Allen, komuś innemu, zupełnie nieznanemu, trudno byłoby je wepchnąć nawet na łamy upadającego pisma literackiego.
Być może odrobinę przesadzam, ale lektura pozostałych dramatów z tomu, tych „pełnometrażowych”, przekonuje, że jednak nie do końca. „Śmierć” (umiejętnie zekranizowana później przez samego Allena – patrz: film „Cienie we mgle”) i „Bóg” pokazują, że Allen potrafi pisać sztuki oryginalne, autentycznie zabawne, inteligentne i pełne zgrabnych intertekstualnych gier i zabaw. Bohaterem „Śmierci” jest niejaki Kleinman, który zostaje przebudzony w środku nocy przez grupę mieszkańców poszukujących rozpaczliwie seryjnego mordercy grasującego właśnie po mieście. Kleinman zostaje zmuszony do udziału w pościgu, ale nikt nie chce, a może nie potrafi mu powiedzieć, jaka jest jego rola w tym bezsensownym bieganiu uliczkami miasta.
Nie zdradzę zakończenia, ale wystarczy powiedzieć, że „Śmierć” to dramat, nad którym unosi się duch Kafki, a w mniejszym stopniu także Becketta czy Ionesco, by zrozumieć w czym rzecz. Jest w „Śmierci” kilka momentów szczególnie wyśmienitych i dowodzących, że mamy do czynienia ze „starym, dobrym Allenem”. Przykładem scena, w której Kleinman rozmawia z Doktorem. Nagle słyszą wrzask. Doktor pyta: „Czy słyszał pan kroki za nami?”, na co Kleinman odpowiada: „Słyszę za sobą kroki, odkąd skończyłem osiem lat”. Zabawna jest także scena z prostytutką („Kleinman, a kto wie, co jest rzeczywiste?” – pyta Gina i inkasuje sześć dolarów za pocałunek), ze spiskowcami z innej frakcji czy z telepatą Spiro, który dochodzi prawdy przez obwąchiwanie podejrzanych.
Na oddzielne omówienie zasługuje także sztuka „Bóg” znana u nas chociażby ze spektaklu wyreżyserowanego niedawno przez Krystynę Jandę w jej Teatrze Polonia.W „Bogu” Allen ponownie stawia ważkie pytania na temat śmierci, Boga (oraz, oczywiście, śmierci Boga), ale i samej istoty sztuki. Przewrotnie nawiązuje do antycznego dramatu, miesza konwencje, style i epoki. Bawi się teatrem („To tylko sztuka”), ale większość Allenowskich dowcipów i anegdotek zawiera drugie dno. Żarty nie są tutaj celem samym w sobie, lecz formą przekazania prawd dużo głębszych i poważniejszych. Wszyscy jesteśmy umierający, czeka nas „ten beznadziejny kres”, nikt z nas nie jest „prawdziwy” – tego rodzaju prawdy wydałyby się banalne i nieciekawe, gdyby nie humor Allena, wplatanie prawd „poważnych” pomiędzy prawdy „lżejsze”. Takie, jak na przykład ta: „Podstawowe pytanie filozoficzne brzmi: jeśli w lesie upadnie drzewo, a wokół nie ma nikogo, kto by to usłyszał – to skąd możemy wiedzieć, czy był przy tym jakiś hałas?”. W innym
miejscu Pisarz, bohater „Boga”, tak odpowiada na pytanie Doris o to, czy seks jest rzeczywisty: „Nawet jeśli nie jest, to wciąż pozostaje najlepszą aktywnością „na niby”, na jaką można się zdobyć”.
W zakończeniu sami bohaterowie sztuki z rozbrajającą szczerością przyznają, że „to była dobra sztuka”, a jej zakończenie nie ma sensu („Jest puste”). Absurd? Hepatitis, inna postać „Boga” odpowie Wam w następujący sposób: „Absurd? A co to jest absurd?”.