Janina P.
„O Janinie P. nie powiedział nigdy słowa. Ani w wywiadach, ani w książkach, nie ma jej w listach do innych, przyjaciele księdza, których pytam o warszawską lekarkę, mówią, że nie słyszeli. Jakby nigdy nie istniała. Zniknięcie idealne. A przecież była” – pisze Magdalena Grzebałkowska .
Napisał do niej 37 listów w latach 1962-63. Pracowała w szpitalu kolejowym. Bywała u księdza w domu. W czasie samotnej Wigilii samotnie krążył po Warszawie i zachodził pod jej dom, przez okno widział jej postać i niebieskie oczy. Tak przynajmniej notował w swoim dzienniku. I dalej czytamy „relację” Grzebałkowskiej :
„Zwierzała się, że jest samotna. Pisał, że wie o tym i rozumie jej wielką potrzebę kochania. Prosił jednak o zrozumienie, że każde z nich ma inne powołanie i że nigdy nie będzie mógł wypełnić jej samotności. Pocieszał, że w granicach, w których może – zawsze będzie jej wierny, pamiętający i oddany”.