Podróży w czasie, kłamstw i tajemnic, tym razem nie tylko hrabiego Saint Germain, ciąg dalszy
Trochę się obawiałam, że błyskawicznie rozkwitające uczucie Gwen do Gideona wpłynie negatywnie na poziom kolejnego tomu Trylogii czasu, odzierając cykl z wyjątkowości i uroku, a zbliżając do standardowej formuły paranormalnego romansu.
Z przyjemnością przekonałam się, że nic podobnego nie nastąpiło. Kerstin Gier najwyraźniej postanowiła nie iść w wątku, umownie mówiąc, romantycznym, na typową dla tego popularnego w ostatnich latach gatunku łatwiznę, i wprowadziła dla odmiany wiarygodne komplikacje w relacji między głównymi bohaterami. Pozostawiła ją też, mimo wszystko, na dalszym planie, splatając i zarazem podporządkowując kwestię uczuć innym wątkom fabularnym.
Co się zaś tyczy wspomnianych pozostałych wątków, prezentują się nawet ciekawiej niż miało to miejsce w pierwszej odsłonie cyklu. Wydarzenia opisane w książce rozgrywają się w krótkim odcinku czasu współczesnego, obejmując zaledwie kilka dni. Jednak w ich trakcie czytelnik zostaje również świadkiem wielu nowych, intrygujących wydarzeń, rozgrywających się w różnych momentach przeszłości. Niewiele z wcześniej wprowadzonych zagadek się wyjaśnia, pojawia się natomiast sporo nowych. Fabuła pozostaje jednak spójna, dynamiczna i interesująca. Wyraźnie teraz widać, że autorka szczegółowo zaplanowała sobie rozwój wypadków. Umiejętnie też buduje suspens, sprawnie gra planami czasowymi i zręcznie wykorzystuje humor do tonowania bardziej patetycznych kwestii. Dzięki temu wielowątkowa historia nie sprawia wrażenia naciąganej, a bohaterowie pozostają wiarygodni i ludzcy, nie przemieniając się w podporządkowane przeznaczeniu i mistycznym przepowiedniom sztywne wycinanki.
Gwen przygotowuje się do swojego pierwszego publicznego występu przed szerszym audytorium w przeszłości, co jest źródłem wielu zabawnych sytuacji, gdyż jej niedostatki w znajomości historii, języków obcych i zasad etykiety oraz bojowe nastawienie doprowadzają jej idealną kuzynkę i ekscentrycznego nauczyciela Giordano na skraj załamania nerwowego.* Jednocześnie dziewczyna, której żaden ze Strażników nie chce niczego związanego ze sprawami Kręgu wyjaśnić w obawie przed jej ewentualną zdradą , podejmuje pewne kroki, by poznać choć część odpowiedzi na własną rękę.* Podobna samowola pakuje ją, oczywiście, w kłopoty. Jakby mało było jej współczesnych problemów z Gideonem, którego status wciąż pozostaje niedookreślony (chłopak czy nie?). W rozwikłaniu tych ostatnich pomaga Gwendolyn co prawda nowy, niedostrzegalny dla nikogo innego i nieco ekscentryczny (wnoszący w opowieść sporo pierwiastka humorystycznego) sprzymierzeniec. Jednak jego możliwości, choć obiektywnie spore, mimo wszystko pozostają ograniczone. A
jest jeszcze perspektywa spotkania sam na sam z hrabią Saint Germain, który, mówiąc delikatnie, przy pierwszym zetknięciu z Rubinem nie okazał mu wiele sympatii...
Będzie się działo. Błękit szafiru posiada wszystkie zalety * Czerwieni Rubinu: wciągającą, dynamiczną fabułę, łączącą elementy różnych gatunków, nieprzeszarżowany humor, sprawny styl oraz intrygujące zagadki. Jest też wolny od części jego wad, związanych z koniecznością przedstawienia głównych aktorów dramatu. *Postaci nabierają tu bardziej zdecydowanego charakteru, a sprawy tempa. W rezultacie, o ile na część drugą czekałam z umiarkowanym zainteresowaniem i pewną dozą sceptycyzmu, to finałowej odsłony w postaci * Zieleni szmaragdu* wyglądać będę z prawdziwą niecierpliwością i nadzieją, że Kerstin Gier ponownie zdoła mnie zaskoczyć, wymykając się gatunkowym schematom.