Po rozstaniu z Osiecką chciał umrzeć. "Spartoliła mi kilka lat życia"
Przedwojenny dżentelmen, przystojny i szarmancki, uroczy i kochliwy. Taki był Jeremi Przybora. Jego sercem rządziły kobiety, a niekwestionowaną królową była Agnieszka Osiecka, którą nazwał "snajperem rażącym grzesznego staruszka w wątrobę".
Dzięki uprzejmości wyd. Znak publikujemy fragment książki Marii Wilczek-Krupy "Żuan Don. Biografia Jeremiego Przybory".
Ondyno Powiatu Pilskiego…
Na starą piosenkę – deszcz –
na z Kępy panienkę – deszcz –
na pana Przyborę – deszcz –
na dusze dwie chore – deszcz…
– pisał Przybora w liście do ukochanej, datowanym 27 lipca 1964 r. Tytułował ją w korespondencji różnie – "Moja Ty Nieprawdopodobna", "Niewymienna Moja Na Nic", "Śpiewaczko Moja Ucieszna", "Safo Słowieńska", "Panienko z Kępy" albo po prostu "Agnieszko", bo bardzo lubił wypowiadać jej imię – ale Ondyna wydawała się trafiona szczególnie. Mieszkanka jezior, jedna z nordyckich wodnych boginek wabiąca śpiewem chłopców po to, żeby ich potem utopić. No Ondyna, jak nic. Tyle że wabiąca poezją.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gwiazdy, które przyznały się do zdrady. Było o tym głośno
Należało mu się to niczym psu micha, bo wcześniej narozrabiał jak pijany zając i niejedna kobieta wpadła przez niego w depresję. Co nie znaczy, że bolało go mniej. "Anioł zemsty i kary zesłany przez fatum, snajper rażący grzesznego staruszka w wątrobę. Przez dwa i pół roku byłem 'wpuszczany w maliny', 'robiony w konia', a w przerwach 'robiło mi się koło pióra'" – pisał w "Memuarach" o Agnieszce Osieckiej, rzecz jasna bez podawania imienia.
Jego córka zapewnia, że nie był to żaden romans ani jakiś tam związek na boku, ale najprawdziwsza miłość i najistotniejsza relacja w życiu uczuciowym jej ojca. Bolesna zależność od tej, która "dorównywała mu intelektem, ale przerastała w poczuciu własnej wolności". Agnieszka (nazywana przez nią Ciocią Gniecią) była nie tylko najwspanialszą partnerką dla Jeremiego "pod względem kreatywności, obopólnej korzyści intelektualnej i wszelkiej rozwojowości", ale i najlepszą macochą dla niej.
– Ja dzięki niej tylko zyskiwałam. Także ojca, bo nie było w niej nic z tej patologicznej posesywności, której doświadczyłam z jego ostatnią żoną – mówiła Marta Przybora. – Agnieszka wymykała się schematom i nie poddawała wzorcom społecznym, była prawdziwie wolna. Chciała dawać: zawsze coś dla mnie miała, czy to książkę, czy inną miłą rzecz. Przysyłała mi kartki z wyjazdów i nazywała Maleństwem, co było zabawne, bo byłam niewiele młodsza od niej. Była czuła i szczodra, jak ojciec.
Możliwe, że to właśnie silne podobieństwo dusz (chorych – jak napisała Agnieszka) spowodowało, że nie udało im się zbudować trwałego albo chociażby spokojnego związku. Ból był takiego kalibru, że Przybora do końca życia starał się nie wspominać nawet imienia kochanki.
– To było tabu – opowiadała Marta. – Jeśli nadmieniłam o niej nieopatrznie w rozmowie, reagował jak oparzony. Po prostu wypierał ten fragment życia ze swojej świadomości.
Spartoliła mu, jak pisał słowami Prousta, kilka lat życia do tego stopnia, że chciał nawet umrzeć. Nie pojmował, dlaczego do misji utarcia nosa facetom wybrała właśnie jego, a tym bardziej nie pojmował siebie, że dał się w to wmanewrować i tkwił w tym Guantanamo tak długo. A przecież go ostrzegała, i to już podczas pierwszego spotkania.
To była sobota, 1 lutego 1964 r. Wieczór bardzo zimowy, a jednocześnie gorący za sprawą oparów wydychanych przez artystów świętujących kolejną premierę w Studenckim Teatrze Satyryków. Jak to się stało, że był tam po raz pierwszy, podczas gdy STS działał już blisko dekadę? Sam się temu dziwił, tym bardziej kiedy poczuł ten świeży powiew nowości, który hulał tam od październikowej odwilży.
Niby przeciwny był politycznej satyrze, a już od ideologicznych społeczników uciekał jak od zarazy, ale tam czuło się coś więcej niż moralną agitkę, protest antysystemowy czy śmiech. Tam panoszyła się wolność. Przynajmniej w swoiście pojętym, teatralno-poetyckim wymiarze. I ta wolność i świeżość tkwiły także w Agnieszce, o której Jeremi słyszał wcześniej tylko raz, przy okazji jakiejś przemądrzałej recenzji wmawiającej mu, że w Deszczowej suicie zainspirował się poezją Osieckiej.
Wspomniany STS zajmował w latach sześćdziesiątych dawną lożę masońską w pałacyku Szymona Bogumiła Zuga przy Świerczewskiego 76 (dziś aleja Solidarności). Był alternatywną sceną, kijem włożonym w socrealistyczne mrowisko, głosem młodej polskiej inteligencji. Andrzej Jarecki, rekordzista w zakresie pisania tekstów dla tej formacji, wylansował w piosence motto przyświecające wszystkim jej artystycznym działaniom: "mnie nie jest wszystko jedno".
Przesłanie to (wraz z ukutym przez Jareckiego terminem: "liryka obywatelska") dołączyło do hasła Jerzego Markuszewskiego "myślenie ma kolosalną przyszłość" i funkcjonowało w STS-ie przez lata, obok hymnu o okularnikach, co to "uszy mają odmrożone, nosy w szalik otulone, spodnie mają zeszłoroczne, miny mroczne", napisanego przez młodziutką, nie do końca pasującą do ideologicznie zaangażowanego towarzystwa poetkę.
Mówiła o sobie, że jest polityczną gapą i nie przepada za satyrą podszytą światopoglądowym protestem. Jej utworów esteesowcy nie brali zbyt serio – nazywali je "Agusiowatymi", co w ich nomenklaturze oznaczało liryczne piosenki nieosadzone w rzeczywistości społecznej i omijające polityczne problemy. Dla Jeremiego – miód na serce i uszy, choć wtedy, kiedy po raz pierwszy trzymał Agnieszkę w ramionach i czuł jej policzek przy swoim, nie miał o tym pojęcia.
– Bezpartyjny? – zapytała go wówczas znienacka.
– Bezpartyjny – odpowiedział pod nosem, bo nie był pewny, czy to dobrze, czy źle.
I wtedy padła przestroga:
– Więc powiem ci jak bezpartyjna bezpartyjnemu: też cię kocham. Ale ostrzegam: będziesz się przy mnie strasznie denerwował!
Za bardzo był wtedy skupiony na pląsie cheek to cheek z tym absolutnie zaskakującym zjawiskiem, żeby przyjąć do wiadomości to, co przed chwilą usłyszał. Umiał tańczyć slowfoxa. "Heaven… I’m in heaven, and my heart beats so that I can hardly speak…" ("Niebo… Jestem w niebie, a moje serce bije tak, że ledwie mogę mówić…") – płynęło (głosem Binga Crosby’ego, a może Franka Sinatry?) z głośników, a on czuł się właśnie tak. Jak w niebie.
Raził go piorun, i to z taką siłą, z jaką trafił Michaela Corleone w powieści Maria Puza. Trzy miesiące później, 10 maja 1964 r., pisał z Paryża do Agnieszki:
"Zupełnie przypadkowo, w przypadkowym towarzystwie znalazłem się w STS-ie, tańczyłem z paroma dziewczynami przypadkowymi, a potem – z Tobą i przypadkowość skończyła się, bo przecież byliśmy tamtej nocy umówieni od lat i ja to od razu zrozumiałem i dlatego powiedziałem sobie: Nareszcie! Tak to się zaczęło. Może to dlatego, że nasze piosenki (a piosenki są podobne do ptaków) siadały sobie od dawna na jednym drzewie, na którym nie siadały żadne inne? Różnią się one bardzo, ale na pewno są z jednego drzewa".
Kompletnie oszalał na punkcie tej niestandardowej dziewczyny, co było o tyle zabawne, że nie ocierała się nawet o kanon kobiecego piękna, który on – wytworny lord nie tylko z obycia, ale i z charakteru – wyznawał. Miała styl "dziewczyński", jak sama opowiadała, z końskim ogonem lub niedbale spiętymi włosami, nigdy się nie malowała i ubierała się trochę jak zaniedbana studentka ("nieco masywna, ale bardzo zgrabna, niczym grecki posąg" – wedle oceny Wrzesińskiej), a trochę "jak malarka z Krakowa".
Nie było dla niej problemem noszenie podartego swetra na lewą stronę, spódnicy suwakiem do przodu albo dwóch różnych butów. Sama o sobie mówiła, że nie rozumie mody, ma w nosie "dary z Zachodu" i nigdy nie połknie ciuchowego bakcyla. Przy Idze wyglądała co najwyżej jak uboga krewna i żeby to podkreślić, wypaliła do Jeremiego:
– Wziąłeś sobie kundla do życia, pamiętaj. Nie jestem rasowym psem.
Coś go jednak do tego stopnia w tym nierasowym psie poruszyło, że mimo starań nie mógł o nim zapomnieć, a w "Memuarach" napisał (znów posługując się Proustem), że "przeżył swoją największą miłość dla kobiety, która mu się nie podobała, która nawet nie była w jego typie".
Powyższy fragment pochodzi z książki Marii Wilczek-Krupy "Żuan Don. Biografia Jeremiego Przybory", która ukazała się nakładem wyd. Znak.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Zabójcy" Davida Finchera, "Informacji zwrotnej" z Arkadiuszem Jakubikiem oraz ostatnim sezonie "The Crown", gdzie, spoiler, ginie księżna Diana. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.