Wyczekując kolejnej powieści autorstwa Zadie Smith (przypomnijmy to, co już znamy: Białe zęby, Łowca autografów i O pięknie) możemy zająć się chociażby lekturą pojedynczych esejów, które również od czasu do czasu dostajemy w tłumaczeniu na polski (vide: niedawny „Dziennik” i esej Smith o Baracku Obamie) lub drugiej już zredagowanej i ułożonej przez nią antologii opowiadań. Tak jak w przypadku Poparzonych dzieci Ameryki, tak i w związku z Księgą innych ludzi mamy do czynienia z pełnoprawnym produktem literackim i przestrzegałbym przed myśleniem w rodzaju: „Smith odpoczywa od własnej twórczości i rzuca na rynek ochłap w postaci krótkich próz pisanych przez jej znajomych i rówieśników, których – za sprawą swojego znanego nazwiska – zamierza wypromować i zaprezentować szerszej publice”. Po pierwsze, część publikujących w tym zbiorze autorów znamy nawet u nas, gdzie z przekładami młodej, współczesnej literatury sytuacja w dalszym ciągu nie wygląda najlepiej. Jonathan Safran Foer, Hari Kunzru, David
Mitchell czy szczególnie Nick Hornby (tak, ten od Wierności w stereo, Był sobie chłopiec czy ubiegłorocznej Wpadki) są twórcami przez polskiego czytelnika co najmniej kojarzonymi, jeśli nie – znowu mowa o Hornbym – popularnymi i masowo czytanymi. Po drugie, o ile w Poparzonych dzieciach Ameryki Smith rzeczywiście promowała młodych amerykańskich pisarzy (z tamtego zbioru polecam raz jeszcze zjawiskową prozę Judy Budnitz – o jej Ładnym dużym amerykańskim dziecku wydanym na początku tego roku przez Znak pisałem niedawno z szaleńczym prawie entuzjazmem na tych łamach), o tyle tym razem odpada zupełnie ewentualny zarzut szczególnego faworyzowania własnych rówieśników (zarzut – dodajmy – absurdalny nawet w przypadku wcześniejszej antologii, bo też niczym kontrowersyjnym nie byłoby publikowanie opowiadań nawet członków własnej rodziny, o ile tylko byliby oni szczególnie utalentowani literacko – takiego artystycznego nepotyzmu nigdy dosyć!). Towarzystwo tym razem jak najbardziej międzynarodowe (choć w
dalszym ciągu anglojęzyczne – autorzy ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii) i wielopokoleniowe (przykładowo Possy Simonds urodziła się w 1945, a Adam Thrilwell w 1978 roku). Po trzecie, kolejna powieść Zadie Smith zapewne w drodze, więc nie pozostaje nam nic innego jak tylko uzbroić się w cierpliwość, a czas takiego uzbrajania się przeznaczyć na lekturę Księgi innych ludzi właśnie.
Pomysł był właściwie banalny i występujący (mniej jawnie i poniekąd podświadomie) w większości istniejących zbiorów czy antologii opowiadań – każdemu z autorów Smith nakazała: „Zmyślcie kogoś”. Po prostu. Żadnych innych wytycznych, żadnych obostrzeń i ograniczeń. Płeć, rasa, gatunek, status ontologiczny, wyznanie czy wiek – jak najbardziej dowolne. Nazwisko każdej postaci – zgodnie z początkowym zamiarem autorki O pięknie – miało być zarazem tytułem danego opowiadania, ale i przeciw takiemu pomysłowi część twórców się przeciwstawiła. Otrzymujemy do ręki produkt prawdziwie różnorodny i eklektyczny, coś na kształt albumu fotograficznego tworzonego przez ponad dwadzieścia nietuzinkowych postaci, utalentowanych pisarzy i rysowników (bo i na historie obrazkowe znalazło się tutaj miejsce!). Teoretycznie każdy z twórców dołożył do „albumu” fotografie jednego tylko bohatera, ale jak to w życiu, rzadko się zdarza, by postacie z fotografii znajdowały się na nich w pojedynkę. Bohaterami opowiadań są tutaj krytycy
filmowi i literaccy, sędzina, internetowa paranoiczka, sławny aktor siedzący obok nas w samolocie, córka Nelsona Mandeli czy – z drugiej strony – szczeniak, ożywiony głaz, potwór analizujący samego siebie. Mnogość postaci, cech charakteru, wad i zalet, różnorodność opisanych wydarzeń z ich życia, tych całkiem małych i powszednich, jak i niecodziennych, wyjątkowych, zgoła niewyobrażalnych sąsiaduje tutaj z bogactwem wykorzystanych stylistyk i konwencji, form i poetyk, a nawet – o czym pisze we wstępie Smith – użytych do napisania opowiadania czcionek („Istnieje wiele dziwnych, precyzyjnych i pozornie intymnych tików, które znikają w trakcie publikacji: akapity oddzielone graficznymi symbolami, szczegółowo zaprojektowane tytuły, przerośnięte znaki interpunkcyjne, wyśrodkowane dialogi, niewyśrodkowane akapity, brak akapitów. Przykro tracić tę różnorodność i jej subtelne efekty” – domyślam się, że ta różnorodność zachowana została i w polskim wydaniu książki, czego przed premierą, z egzemplarzem próbnym w ręku,
niestety, nie mogę docenić).
Jak w przypadku każdego chyba przedsięwzięcia tego rodzaju, każdego „zlecenia” pisarskiego, tak i tym razem jest to tom dość nierówny i nie każde opowiadanie z tomu zachwyca. Na szczęście nie jest tak źle jak w przypadku rodzimych antologii „na dany temat” w rodzaju opowiadań o AIDS czy pieprznych opowiadanek na walentynki. Tak czy siak, nie warto nawet wspominać o (po)tworkach tutaj odnalezionych (ale Hornby’ego i tak sobie darujcie!), za to trzeba niechby i tylko wyliczyć to, co w antologii Smith najciekawsze i najlepsze: „Judith Castle” Mitchella (zakończenie, choć nietrudne do odgadnięcia, świetne), „Frank” A. L. Kennedy, „Gideon” ZZ Packer, „Lele” Edwige Danticat, „Magda Mandela” Hariego Kunzru (pełnokrwista postać, choć opowiadanie groteskowe i absurdalne), „Nigora” Adama Thirlwella (opowiadanie o związku jakich tysiące, a przecież zaskakujące i wiarygodne), „Soleil” Vandeli Vidy, „Roy Spivey” Mirandy July czy „Perkus Tooth” Jonathana Lethema. Zdaje się, że wymieniając tylko te najbardziej interesujące
krótkie prozy z Księgi innych ludzi wyliczyłem połowę zawartości tomu i w dalszym ciągu nie wymieniłem kilku niezłych opowiadań. Cóż, taki to już tom. W połowie zachwycający, w części zadowalający, a tylko momentami sprawiający zawód.