Międzynarodowa sława, jaką zapewnili Rushdiemu irańscy fanatycy* islamscy jest dla niego obciążeniem nie tylko z racji permanentnej obawy o własne życie. Niesłusznie przypięto mu łatkę obrazoburcy, nieco tandetnego jątrzyciela, który swoimi powieściami wywołuje skandale polityczne i religijne.* Hałaśliwość towarzysząca pisarzowi spycha nieco w cień jego twórczość. Krytyka lęka się piętnować jego słabe utwory, żeby nie znaleźć w jednym z szeregu z fundamentalistycznymi prześladowcami, wzdryga się również wówczas, gdy wyjdzie mu dzieło wyborne – bo i jak świętokradca może być autorytetem. Rushdie stawał się coraz bardziej niewygodny – domyślił się tego i czmychnął z Wielkiej Brytanii do Nowego Jorku, aby napisać Furię. Powieść jak na niego nietypową, bowiem tym razem zrezygnował z piętrzenia niezrozumiałych dla ludzi kultury chrześcijańskiej aluzji do hinduizmu i islamu, topienia narracji w realizmie magicznym lub jawnym absurdzie. Tym razem Rushdie zachował się jak skaczący na bungie – rzucił się w dół,
wprost ze swych intelektualnych wyżyn na dramatyczną współczesność.
Nietrudno zgadnąć, że główny bohater, profesor Malik Solanka to w dużym stopniu alter ego Rushdiego. Choć jest filozofem i historykiem idei żyje tu i teraz – ogląda mecz futbolowy z udziałem Patricka Kluiverta, szydzi z sezonowych gwiazdek muzyki pop i filmu, obserwuje otwarcie olimpiady w Sydney. Nie zamyka się w sobie, w bibliotece, nie zamienia się w pięćdziesięcioletniego zrzędę – wprost przeciwnie, jak nikt czuje puls życia. Stechnicyzowane otoczenie bardzo mu się nie podoba, ale jego wzgarda nie przeszkadza mu czerpać z tego korzyści finansowych. W zamierzchłych latach osiemdziesiątych wykorzystał inwazję telewizji, aby stworzona przez niego lalka Rozumka stała się gwiazdą mediów. Współcześnie Solanka podbił Internet współpracując przy tworzeniu czegoś w rodzaju sieciowego RPG. Ale czucie życia przez profesora Solanka ma zaciekłego wroga – tytułową furię. Bezustanne tarcie na linii osobowość-rzeczywistość wytwarza ogromną temperaturę wewnętrzną. Zewnętrznie nic mu nie brakuje – ma żonę, syna, dom,
dzięki Rozumce mnóstwo pieniędzy, przyjaciół. A jednak furia przybywa niespodzianie, tli się gdzieś na peryferiach popękanej osobowości i zupełnie jak w greckich tragediach zasłania krwawą czerwienią profesorski wzrok. On sam tłumaczy to sobie wywindowaniem wymagań i oczekiwań od świata. Czeka, aż narastający w nim, ale również wokół, wrzód oczekiwania na przesilenie pęknie. I tak się dzieje – pijana noc, nóż w ręku i ucieczka od swojego życia za ocean, w wymiarze osobistym. W wymiarze społecznym – dramat morderstwa trzech pięknych kobiet, które zginęły, gdyż nie były idealne. Gdyby Rushdie wydał powieść kilka miesięcy później, wiedziałby co jego fenomenalne wyczucie chciało antycypować – 11 września 2002.
Furia to destabilizator, ale zarazem motor Solanki. Wybiła go ze spokojnego rytmu londyńskiego życia, aby rzucić go ramiona młodej dziewczyny oraz nowej pasji – planety Galileo-1. Bohater znajduje różne sposoby, aby się z nią zmagać: oswaja i neutralizuje miłością, ale częściej w popłochu ucieka. Jednak ona zawsze go dopada – jak Erynie Orestesa.
Furia w inteligentny sposób łączy wiele eksploatowanych w literaturze wątków: stosunek europejskiego intelektualisty do nuworyszowskiej Ameryki, krytykę pustki postmodernizmu, dramat kryzysu wieku średniego, zagubienie intelektualisty w epoce ponowoczesnej. Rushdie ostro potępia nierzeczywistość współczesności, wszechogarniającą blagę wirtualności, wywindowane oczekiwań, deprymujący dobrobyt.* W rezultacie okazuje się, że Solanka czuje się tak naprawdę szczęśliwy w otoczeniu wytworów własnego umysłu rodem z planety Galileo-1.* Jeśli akurat nie umyka przed furią. A polski czytelnik niewątpliwie zostanie mile połechtany znaczącą obecnością naszych rodaków jako postaci drugiego planu oraz częstych odniesień do Lema , Kieślowskiego i Polańskiego . Dobrze, że dzieje się to w znakomitych powieściach.