Tragedie, wypadki, traumy i katastrofy
A skąd w Pana książkach tyle tragedii, wypadków, traum i katastrof? Czytelnik myśli sobie pewnie: "Boże, chyba nikt na świecie nie ma aż tak źle, jak bohaterowie Wiśniewskiego!".
(zaduma) Nie jest chyba aż tak źle. Niech Pan weźmie tę najnowszą małą książeczkę, "Moją bliskość największą". Celowo do tych felietonów wybieram historie, które mają zatrzymać. A historie, które zatrzymują są związane najczęściej z jakąś stratą, porażką, z jakimś ogromnym dysonansem, smutkiem. Jak się tak na to popatrzy, to się myśli - dlaczego ten Wiśniewski chociaż w co trzecim felietonie nie napisze czegoś radosnego?
Gdzie jest jego optymizm? Czy ten człowiek wciąż, mimo tak wielkiego sukcesu i popularności, jest nieszczęśliwy? Co z nim jest nie tak?
(śmiech) Ja mam naturę melancholiczną i w zasadzie, żeby zacząć pisać, muszę się w ten stan w jakiś sposób wprowadzić. Albo Jesieninem, albo Leśmianem, albo muzyką Cohena, do której w sprzedaży też powinno dodawać się brzytwę do płyty. Doprowadzam się do tego stanu i w takim stanie melancholii piszę. Ale musi też Pan przyznać, że jest w mojej twórczości sporo humoru, ironii, sarkazmu. Szczególnie w tej ostatniej książce napisanej wspólnie z Iradą Wownenko, gdzie duża część akcji odbywa się w psychiatryku w Berlinie Wschodnim, gdzie jest strasznie dużo czarnego bo czarnego, ale humoru i mnóstwo prześmiewczego sarkazmu.