Tytuł zbioru „esejów okolicznościowych” Zadie Smith i opinie, które zdążyłam przeczytać, nim znalazł się na mojej półce, nastawiły mnie na coś w rodzaju indywidualnej historii czytania, takiej jak np. * Książki mojego życia* Henry’ego Millera - przynajmniej jeśli chodzi o część dotyczącą literatury, bo już wiedziałam, że są tam teksty również i o innej tematyce. Rzeczywiście są, i to niemało: dwa reportaże, liczne recenzje filmowe, wspomnienia o ojcu. Tych na tematy literackie jest najwięcej (w przeliczeniu na liczbę stron), natomiast moje przekonanie co do ich natury okazało się zupełnie mylne, bowiem zdecydowana większość to eseje krytycznoliterackie, prawda, że z odniesieniami do własnych doświadczeń czytelniczych autorki, lecz bardzo dalekie od tego, co sobie wyobraziłam.
Nie z tego jednak powodu jestem teraz w kropce. Mam bowiem napisać recenzję z książki, nie mając pojęcia o sprawach, których omówienie zajmuje ponad połowę jej objętości. Nigdy w życiu nie słyszałam o Davidzie Fosterze Wallace’ie , któremu Smith poświęciła 52-stronicowy esej, o E.M.Forsterze (17 stron), powieściach „Their Eyes Were Watching God”, „Netherland” i „Remainder” ani ich autorach (razem 43 strony). Nie czytałam * Miasteczka Middlemarch* George Eliot (26 stron, „Śmierci autora” Barthesa i „Strong Opinions” Nabokova (20 stron), żadnej
biografii Kafki ani jego listów (16 stron), ani nawet * Odziedziczonych marzeń* Obamy , do którego odnosi się połowa tekstu dwudziestostronicowego odczytu „Mówienie językami”. Z filmów omawianych na 56 stronach rozdziałów 11-12 widziałam tylko jeden, oczywiście nie byłam też ani w Liberii, ani na Oscarowej gali, ale to akurat nie problem, bo reportaż z założenia ma służyć temu, by czytelnik nabrał pojęcia o nieznanym miejscu, a recenzja filmowa - przede wszystkim temu, by zorientował się, czy warto zobaczyć dany obraz. Natomiast eseje krytycznoliterackie kierowane są do odbiorcy, który doskonale orientuje się w czym rzecz, to jest, doskonale zna omawiany utwór i wie, co o nim wcześniej napisali inni. Czytanie ich bez spełnienia tego warunku jest trochę jak studiowanie artykułów o zaawansowanych funkcjach Photoshopa przez
kogoś, kto wprawdzie wie, że fotografia cyfrowa istnieje, ale dotychczas robił zdjęcia tylko klasycznym aparatem i używał komputera jedynie do edytowania tekstów. Można docenić sposób pisania i erudycję autora, co i ja niniejszym czynię, ale trudno (a właściwie nie można) się ustosunkować do ich wartości merytorycznej. Jeśli zaś chodzi o te teksty, których odbiór nie wymaga dogłębnej znajomości przedmiotu - jestem nimi w pełni usatysfakcjonowana. Doskonały jest reportaż z Liberii, równie dobry, jeśli nie lepszy, zapis wykładu „Sztuczki warsztatowe”; bardzo spodobały mi się niemożebnie cięte recenzje filmów „Casanova” i „Komedia romantyczna” (przynajmniej wiem, że nie warto włączać telewizora, nawet gdyby w programie były anonsowane jako hity wszech czasów) i wymieniane już powyżej „Mówienie językami” (swoją drogą, trzeba będzie kiedyś przeczytać te wspomnienia Obamy - pewnie okażą się znacznie łatwiej dostępne, niż pozostałe omawiane przez Smith tytuły!).
Podsumowując, jest to książka pięknie napisana i pięknie wydana, ale pełna satysfakcja z lektury może być nieosiągalna, jeśli nie jesteśmy - hobbistycznie lub zawodowo - specami od literatury anglojęzycznej i nie bywamy za pan brat z krytyką literacką na najwyższym poziomie…