Trwa ładowanie...
recenzja
12-04-2013 15:34

Pasmo miłych niespodzianek

Pasmo miłych niespodzianekŹródło: "__wlasne
d4krwp1
d4krwp1

Tym była dla mnie lektura Karmazynowej korony. Pierwszą niespodziankę stanowiło odkrycie, że Siedem Królestw to jednak tetralogia, zatem mam przed sobą ostatni tom cyklu. Okoliczność ta wpłynęła pozytywnie na moje nastawienie do lektury, które początkowo, z uwagi na objętość powieści (670 stron) oraz wspomnienie pustosłowia, wypełniającego większość części poprzedniej, nie było zbyt entuzjastyczne.

Co więcej, okazało się, że mój optymizm nie był pozbawiony podstaw. Ilość akcji zawartej w czwartym tomie jest większa, niż w trzech poprzednich razem wziętych (i to nie żart ani hiperbola). Potwierdza to co prawda tezę, że cykl był rozwlekany głównie z powodów finansowych, niemniej, choćby tylko przez kontrast, jego finałowa odsłona zyskuje dodatkowe punkty za fabularną dynamikę. Żeby można było zamknąć opowieść, wiele musi się wydarzyć. Sześćset siedemdziesiąt stron to wręcz skromna przestrzeń na to, by obalić tysiącletni porządek społeczny i odkłamać historię.

Oczywiście, nie oznacza to, że równolegle z rewolucją w Siedmiu Królestwach (z których, nota bene, poznaliśmy może cztery, z czego dwa bardzo pobieżnie, ale kto bogatemu w rozmach autorowi zabroni? W końcu Siedem Królestw - to brzmi dumnie!) nastąpiła jakaś rewolucja w poziomie literackim tekstu. Wciąż zdecydowana większość zwrotów akcji daje się przewidzieć ze sporym wyprzedzeniem, podobnie jak finał wątku głównego, oczywisty właściwie od początku. Mimo wszystko trzeba jednak przyznać, że pewne zaskoczenia występują (rola Tancerza i Ptaszyny w ostatecznym starciu, tożsamość zabójcy czarowników i inne, drobniejsze, choć istotne dla fabuły kwestie).

Warto też podkreślić, że, przez zdecydowaną większość Karmazynowej Korony, autorka dba o prawdopodobieństwo, skrupulatnie łatając choćby najdrobniejsze potencjalne ubytki w logice intrygi i ludzkich zachowań. Oczywiście, musi porzucić tę chwalebną praktykę w końcowej partii tekstu, kiedy to niewielka grupka bohaterów pokonuje bez większej trudności dwie armie, oblegające zamek Fellsmarch, niemniej jednak i wtedy stara się przynajmniej stworzyć jakieś pozory, że taka sztuczka, przy użyciu odpowiednio połączonych elementów magicznych i logistycznych, mogłaby się udać.

d4krwp1

Ponadto jest nie tylko dynamicznie, ale również ciekawie, dzięki różnorodności zaprezentowanych wątków (romanse, intrygi magiczne, polityka, wojna, historia Rozłamu). Styl jak zawsze jest poprawny, nie przeszkadza w śledzeniu wydarzeń. Bohaterowie, poza Raissą i Alisterem, wciąż pełnią funkcje czysto zadaniowe i są pozbawieni większej indywidualności.

Mimo to Karmazynowa Korona stanowi zdecydowanie najlepszą część cyklu Cindy Williams Chimy. Wciąż jednak jest to zaledwie poprawna i niewychodząca poza najprostsze gatunkowe schematy w żadnym obszarze teen fantasy. Daje się, w odróżnieniu od poprzednich części, przeczytać szybko i z zainteresowaniem, ale absolutnie nie pozostanie w pamięci na dłużej, bo niczym się nie wyróżnia. A żeby dotrzeć do Karmazynowej Korony, trzeba przebrnąć przez trzy poprzednie, słabsze tomy. Czy warto? Moim zdaniem raczej nie, lepiej poświęcić czas na coś innego. Jeśli jednak ktoś gustuje w historiach o nastoletniej miłości w sztafażu klasycznej fantasy, to trzeba uczciwie przyznać, że można też trafić na tym polu o wiele gorzej. W takim wypadku Siedem Królestw jest jednym z lepszych wyborów. Punkt widzenia zależy więc przede wszystkim od indywidualnych preferencji konkretnego czytelnika. Jeśli ktoś hołduje zasadzie inżyniera Mamonia (odpowiednio strawestowanej, tj. jak może mi się podobać fabuła, której jeszcze nigdy
nie spotkałem w żadnej powieści?), to pewnie będzie z lektury całkiem zadowolony. U mnie dominuje zadowolenie, że cykl się skończył.

d4krwp1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4krwp1