Henryka Jerzego Chmielewskiego, znanego kilku pokoleniom Polaków pod pseudonimem Papcio Chmiel, odwiedzam w mieszkaniu na warszawskim Dolnym Mokotowie. Tuż za bramą zaczepia mnie pani, która wnioskując po torbie, wychodzi właśnie po zakupy. „Idziesz do Papcia? – pyta. – Jestem jego żoną. Musisz iść prosto i w lewo” – instruuje. Wspomina jeszcze, jak latem opalali się z Papciem za wałami przeciwpowodziowymi, i szybkim krokiem kieruje się do bramy.
"Papcio Chmiel", czyli Henryk Jerzy Chmielewski nie żyje. Autor "Tytusa, Romka i A'Tomka", serii komiksów, na których wychowały się miliony Polaków, miał 97 lat. Tekst, który publikujemy, ukazał się w Magazynie WP w kwietniu 2017 roku. To fragmentem książki Agaty Napiórskiej "Jak oni pracują" (Wydawnictwo W.A.B, 2017)
Papcio wygląda prawie tak jak na swoich ilustracjach. Bujna czupryna białych włosów i wąsy. Zamiast koszuli z żabotem i muszki - bluza z polaru. Zamiast kowbojek - skórzane kapcie. W trakcie wywiadu oprowadza mnie po mieszkaniu. Zaczynamy od jego pokoju: równie dobrze mógłby być pokojem nastolatka z lat dziewięćdziesiątych, którego zainteresowania oscylują wokół komiksu i wojny. Na parapecie kolekcja kaktusów. Nad tapczanem półka z książkami o tematyce powstańczej, kolekcja dwudziestu pięciu kubków, kilka lalek i maskotek (niektóre własnoręcznie uszyte przez czytelników), figurki bohaterów, deskorolka przyczepiona do regału. Na ścianie autoportret z psem, kotem, hełmem i atrybutami rysownika. Nad biurkiem plakaty. Nie są to jednak byle jakie przedmioty. Wszystkie są związane z Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem. Oraz ich zmultiplikowanym w przeróżnych formachi rozmiarach autorem. Papcio prezentuje też wnętrze szafy: w równym rządku stoją w niej segregatory, całe archiwum zdjęć ze spotkań autorskich („Te, na których mam wąsy, są świeższe”), zdjęcia redakcji „Świata Młodych” („Trupiarnia na tym zdjęciu, wszyscy poza mną już nie żyją”), są pierniki toruńskie z Tytusem, jest szampan bezalkoholowy z Tytusem, są gry planszowe z Tytusem i jest wannolot wyciśnięty w blasze.
Zacząłem rysować podczas okupacji, w technikum budowlanym. Przezywano mnie wtedy „Kalikatura”. Potem w toruńskiej Szkole Artylerii osa pewnego dnia trzeba było udekorować salę na święto podchorążego. Tak to się zaczęło. Później w Łodzi, w dopiero co powstałym Centralnym Zarządzie Przemysłu Włókienniczego, kreśliłem projekty mundurów. Aż wreszcie 1 września 1947 roku dostałem się do redakcji „Świata Przygód”. Zaczynałem jako chłopak od wszystkiego. Potem zmieniono tytuł na „Świat Młodych”. Pracowałem tam jako grafik i publicysta, jednocześnie studiowałem na Akademii Sztuk Pięknych.
Pyta pani, na czym rysowałem
Najpierw na okrągłym stole w wynajętym mieszkaniu przy Targowej. Odsuwałem obrusik i rysowałem. W redakcji „Świata Przygód”, która składała się z pokoju i kuchni, a jeszcze połowę tego pokoju stanowiła część mieszkalna redaktora naczelnego, nie było dobrych warunków do pracy. Potem, gdy zacząłem zarabiać, odkupiłem kwaterunkowe mieszkanie na Grochowie, jeden pokój. Dorabiałem wtedy, rysując komiksy, ale jeszcze nie "Tytusa". Jakieś tam inne rysuneczki.
I za te pieniądze kupiłem to biurko, przy którym teraz siedzimy. Od przedwojennego stolarza. Prawdziwe sosnowe drewno, nie żadne płyty paździerzowe. Kupiłem je w 1949 roku. Ma dużą szufladę na kluczyk i cztery małe. Dziś się już takich biurek nie robi. Żałuję tylko, że je pomalowałem. Ale było już brudnawe, więc nie miałem wyjścia. Rysowałem odtąd tylko przy tym biurku. Przy nim powstały wszystkie "Tytusy". Mieszkania zmieniałem, ale biurko zawsze wędrowało ze mną.
Pyta pani o czas pracy
Nigdy nie miałem określonej pory na rysowanie. Ja rysuję bez przerwy. Kiedy pomysł wpada w nocy, trzeba wstać i go zanotować. Lepiej maluje się przy świetle dziennym, ale zimą przymusowo i tak trzeba przy sztucznym. Dlatego zimą zawsze wstaję wcześniej.
Ledwo widzę na lewe oko, dlatego potrzebuję więcej światła. Skończę jeden album i co robić? Emerytem jestem już od dawna. Ale emerytury nie obchodzę. Przecież ja nigdy nie kończyłem pracy.
Pyta pani, jak było kiedyś
Kiedyś nie rysowanie sprawiało mi trudności, ale zdobycie papieru, farb, pędzelków. Dostawało się przydział ze Związku Artystów Plastyków. Takie szklane słoiczki z farbami plakatowymi. Pędzelki dostawałem od kolegi ze Szwecji, a ołówki Versatil i tusz z Czechosłowacji. Kupienie brystolu z NRD to był łut szczęścia.
Dwudziestego drugiego października 1957 roku w pierwszym odcinku komiksu "Romek i A’Tomek" narysowałem małpkę doświadczalną w rakiecie kosmicznej. To data narodzin Tytusa. Pierwsze sceny z pierwszych książeczek mi narzucano – na początku Tytus miał być harcerzem. Potem, żeby przypodobać się milicji, musiałem wymyślać historie o przepisach ruchu drogowego.
Trzecia część rozgrywa się w kosmosie, bo Związek Radziecki chciał przodować w lotach kosmicznych. Przy czwartym tomie nie miałem już na to wszystko siły. Wciąż i bez przerwy spływały jakieś dyrektywy. Miałem tego naprawdę serdecznie dosyć. Dla przykładu narysowałem Tytusa stojącego na warcie. A przecież żołnierz na warcie musi być po przysiędze. A jak małpa miałaby być po przysiędze? I kazali mi zmienić.
Później narysowałem czołgi z pofalowaną lufą i czołgi w podskoku. Podobno ośmieszały armię. Dlatego grafik na marginesie dorysowywał realistyczne czołgi i pojazdy opancerzone. Żeby było jasne, że te moje są jedynie fikcją.
Piąta książeczka jest o podróży dookoła świata – Tytus musiał więc odwiedzić Kubę i Fidela Castro, w Londynie stanąć przed sklepem i zobaczyć za szybą polską szynkę eksportową, a w Angoli wspomóc partyzantkę komunistyczną walczącą z kapitalistami. Tego ostatniego jakoś udało mi się uniknąć.
Pyta pani o proces rysowania
Załóżmy więc, że mam już jakimś cudem zdobyty papier. Mam napisany scenariusz, gotową treść dymków. Ten scenariusz musiał przejść przez polonistkę, redaktora naczelnego, który sprawdzał, czy nie ma żadnych wychyleń. Po sprawdzeniu rysowałem ołówkiem, potem po ołówku poprawiałem tuszem.
Wysyłano to do drukarni i fotografowano na folii, czyli drukowano tak zwane blaudruki. Kolorowałem je, co rusz przykładając folię, by sprawdzić, jak to będzie wyglądać z czernią. Trafiało to na płyty cynkowe, przy małym nakładzie nakładano te płyty ręcznie. Przy dużym, sięgającym 300, a nawet 500 tysięcy, robiono wycisk w teksturze azbestowej i umieszczano go na walcu maszyny drukarskiej.
Jaka to była ulga, gdy w latach dziewięćdziesiątych już nie trzeba było rozbijać rysunków na kolory, a nawet samemu można było drukować w kolorze u siebie w domu.
Zawsze zamawiałem podwójne blaudruki, aby móc na jednym z tych arkuszy rysować po drugiej stronie. W ten sposób legalnie z Domu Słowa Polskiego wynosiłem papier do rysowania. Innym sposobem na zdobycie papieru było kupowanie za grosze radzieckiego albumu "Wojna ojczyźniana". Miał doskonały kredowy papier. Rysowałem na niezadrukowanych stronach.
Jedną książeczkę rysowałem cały rok. Jak zacząłem w 1957, tak proces uczłowieczania Tytusa kontynuuję do dziś. Wciąż go uczłowieczam. Mimo że w PRL-u były olbrzymie, niewyobrażalne dziś nakłady, ja nic z tego nie miałem. Za pracę płacono według tabeli wycen z Ministerstwa Kultury i Sztuki – 35 złotych za mały rysuneczek, nieco więcej za większy.
Wszystko, co udało się zarobić na tych książeczkach, szło na wyrównanie dla pism deficytowych: „Trybuny Ludu”, „O Wolność i Demokrację” i tak dalej. Tytus zarabiał więc na to, co się nie sprzedawało. Gdybym miał pomocników do kolorowania, pewnie dałbym radę robić po dwie książeczki rocznie. Ale przecież nakłady komiksu nie mogły przekraczać nakładów pism politycznych.
W latach dziewięćdziesiątych, gdy Prószyński zaczął drukować prywatnie, nakłady spadły do piętnastu tysięcy, ale ja wreszcie zarabiałem procent od egzemplarza. Wtedy kupiłem to siedemdziesięciometrowe mieszkanie. Księgi od dziewiętnastej do dwudziestej piątej wyszły u Prószyńskiego. A dwudziesta szósta była o podróży poślubnej Tytusa. Zachowywał się w niej nieprzyzwoicie, popijając wino. Do tego sceny miłosne. Pani redaktorka prowadząca nie chciała się na to zgodzić. Pierwszy raz zakwestionowano mi "Tytusa".
Musiałem szukać innego wydawcy. Dwudziestą szóstą księgę wydało Wydawnictwo Jaworski. Pozostałe, aż do trzydziestej pierwszej – Egmont. To miał być koniec, ale dalej chodził za mną temat powstania. Bo ja przecież jestem powstaniec. "Tytus, Romek i A’Tomek jako warszawscy powstańcy 1944 z wyobraźni Papcia Chmiela" narysowani w 2009 roku to miała być naprawdę ostatnia książka. Potem już każda następna miała być ostatnia. Ale tak naprawdę pewnie ostatniej wciąż jeszcze nie narysowałem. Bo co tu robić?
Pyta pani, nad czym teraz pracuję
Ruszyło mnie, kiedy zobaczyłem ten nowy elementarz. Niby jest poprawny, ale wydał mi się taki smutny… Zrobiłem więc "Elemelementarz" z Tytusem. I co robić dalej?
Zbliża się rocznica ustanowienia hymnu, postanowiłem więc uczłowieczyć Tytusa przez naukę "Mazurka Dąbrowskiego". I do tej pory tym się zajmuję. Kończę piątą stronę. I już mam coraz mniej sił. Do tego te kłopoty z odzyskiwaniem skradzionych oryginałów czternastej księgi. Wie pani, po likwidacji Młodzieżowej Agencji Wydawniczej w 1989 roku zaginęły oryginalne plansze czternastej księgi. Wielokrotnie próbowałem je odnaleźć. Zapadły się pod ziemię.
Aż wreszcie rok temu odnalazły się w kawałkach na Allegro! Ktoś próbował je sprzedać w Desie za 300 tysięcy złotych. Tożsamość sprawców jest znana policji. Ale ci panowie zasłaniają się prawem do zasiedzenia. To jest skandal. I to mnie do grobu wpędza. Bo tą sprawą się głównie zajmuję, zamiast rysować.
Przechodzimy do dużego pokoju. Na środku dwa zielone fotele, stolik, telewizor. W tle meblościanka pomalowana na kolorowo we wzory podobne do łowickich.
Nienawidzę białych mebli. Wydają mi się prostackie.
Nad szafkami wiszą obrazy. Papcio z żoną, Papcio z żoną przebrani za piratów, pies Papcia, na szafie maskotka Tytusa. Wszędzie pamiątki, medale i ordery.
Ten najważniejszy krzyż komandorski otrzymałem od Lecha Kaczyńskiego. Tu wisi moje zdjęcie z wojska, miałem wtedy dwadzieścia dwa lata, dokupiłem sobie potem ten hełm i pepeszę. Taką samą jak na zdjęciu. A ten gobelin sam utkałem. Kiedyś w Ameryce tkałem gobeliny za pięćset dolarów miesięcznie. Potem widziałem je w sprzedaży za trzy i pół tysiąca. Ten medal Papcia Chmiela wręcza się w październiku za zasługi dla komiksu. A tu Złoty Niedźwiedź Łukowski od burmistrza Łukowa. Pani weźmie do ręki i zobaczy, jaki ciężki. Tu Syrenka od Gronkiewicz-Waltz.
A tu, pani przeczyta sobie do magnetofonu: „Teka Ministra Humoru przyznawana przez Narodowe Centrum Kultury Henrykowi Jerzemu Chmielewskiemu, Papciowi Chmielowi, twórcy kultowego komiksu Tytus, Romek i A’Tomek, w podziękowaniu za nieustające dostarczanie milionom czytelników powodów do beztroskiego śmiechu”. Tu plakat dla Teatru Rozmaitości z 1985 roku.
Szafki kuchenne też pomalowane na kolorowo, szybka wypadła, to tak pomalowałem. Moja matka urodziła się w Łukowie. O, tu autentyczna latarka karbidówka od mojego nieżyjącego kuzyna, kolejarza z Łukowa.
Przechodzimy do zwiedzania przedpokoju. Cały urządzony jest w stylu ludowym: siekierki, jezuski, maryjki, gipsowe jarmarczne figurki, sierp, cep, chomąto końskie, wycinanki i skrzynia, tak jak reszta mebli, również pomalowana w ludowe wzory.
Pyta pani, czy miewam takie chwile, w których mi się nie chce pracować
Nie o chęci tutaj chodzi. Ja zawsze chcę, ale teraz już bywam zmęczony. W tym roku zacząłem słabnąć i bardziej chorować. Jestem już po paru operacjach. Często nie mogę spać. Wtedy siedzę i myślę. I wówczas miewam najlepsze pomysły. Tak było zawsze – najlepsze pomysły wpadały w nocy.
A z tymi pomysłami bywa tak, że wcześniej były bardziej z życia wzięte, na przykład gdy miałem małe dzieci, to i Tytus szedł do szkoły. Tytus i chłopcy byli tacy jak ówczesna młodzież. Teraz moja córka ma sześćdziesiąt cztery lata, syn niewiele mniej. Obydwoje mieszkają w Stanach. O synu pewnie pani słyszała – w 2014 roku był menedżerem projektu Rosetta z ramienia NASA. Dziś więc Tytus, Romek i A’Tomek mają na głowie całkiem inne sprawy, nie odzwierciedlają już współczesnego życia. Teraz wyszukuję sobie wiadomości historyczne i na tym opieram swoje prace.
Zmieniły się też same rysunki. Już nie widzę dokładnie tych małych klateczek, całą akcję umieszczam na dużych planszach. Wyżywam się malarsko. A w zbieraniu informacji bardzo pomocny jest internet. O tu, proszę, mam wydrukowane potrzebne źródła. Wszystko sobie pozaznaczałem. Śmietnik pozbierany do kupy. Czytam dużo książek, tak zwanych wspomagających, teraz wszystkie o Kościuszce. Zawsze interesowałem się historią. Moja pierwsza samodzielnie przeczytana książka to "Lolek Grenadier. Czarodziejska historia dla chłopców" Antoniego Gawińskiego.
Pyta pani, czy wyobrażam sobie, że mógłbym nie pracować
Nie. Ja w życiu najbardziej lubię właśnie pracę. Postanowiłem żyć jeszcze siedem lat. Żeby dobić do setki. Wciąż sporo jest do zrobienia.
Henryk Jerzy Chmielewski, pseudonim powstańczy „Jupiter”, po wojnie znany jako Papcio Chmiel, urodzony w 1923 roku w Warszawie – grafik, rysownik i publicysta, uczestnik powstania warszawskiego w 7. Pułku Piechoty AK „Garłuch” (st. strzelec), odznaczony Warszawskim Krzyżem Powstańczym, po wojnie artylerzysta w Oficerskiej Szkole Artylerii w Toruniu. Autor serii kultowych komiksów "Tytus, Romek i A’Tomek" oraz innych publikacji z udziałem tych bohaterów. Napisał autobiografię "Urodziłem się w Barbakanie" (1999) oraz książkę "Tytus zlustrowany" (2007). Kawaler Orderu Uśmiechu. Mieszka w Warszawie.
**