Po słabszym w stosunku do pozostałych części Mieście wiatru, część czwarta i ostatnia cyklu Century Pierdomenico Baccalario to prawdziwe koło ratunkowe dla całości. Już–już można było odnieść wrażenie, że Baccalario zdecydowanie obniży loty wraz ze zbliżaniem się do zakończenia swej opowieści. Tymczasem czytelnik zostanie pozytywnie zaskoczony. Na pewno nie wszystko zostało dopracowane i parę rzeczy w finale aż prosi się o jakiś obszerniejszy opis lub choć komentarz, ale pomimo to książka jest zdecydowanie lepsza od swej poprzedniczki i wyrównuje poziom całego cyklu. Trzeba przyznać, że Baccalario z zasady nie męczy czytelnika niepotrzebnymi dłużyznami – tu uwidacznia się wieloletnie obcowanie z grami fabularnymi, co przypuszczalnie przydałoby się niektórym autorom prozy młodzieżowej drażniących nieumiejętnością zakańczania tekstów i wydłużaniem fabuły w nieskończoność. Pozbawiony tej maniery autor skomponował opowieść raczej zwartą, spójną i ciekawą – niepozbawioną kilku słabszych momentów, ale mimo
tych uchybień – dość harmonijną.
Część czwarta przynosi to, co zabrała część trzecia: radość z odkrywania tajemnicy, ciekawość, która zostaje w końcu zaspokojona i – mimo wszystko – pewną dozę niepewności. Ponadto Baccalario wraca do stosowanych już chwytów wzbogacania swej opowieści elementami zaczerpniętymi nie tylko z literatury. Pojawia się na przykład przynosząca skojarzenia z horrorem postać małego chłopca, który „prześladuje” Shenga na ulicy, a którego nikt poza nim nie widzi. Tym, co odróżnia szanghajską odyseję od swej paryskiej poprzedniczki, a właściwie od wszystkich swoich poprzedniczek, jest fakt, że od samego początku czytelnik przeczuwa, że problemy, z jakimi zetkną się bohaterowie są poważniejsze, że przed nimi ostateczne starcie z Diabłem Pustelnikiem (jak się okaże: bardzo zaskakujące!). Akcja wyraźnie nabiera tempa i rumieńców, co zresztą w przypadku ostatniej części cyklu jest jak najbardziej pożądane. Nie brakuje też kilku zaskoczeń, niektórych bardziej spodziewanych, innych – mniej. Należy także dodać, że autor
świetnie zobrazował wszechobecną w książce atmosferę niepokoju i napięcia – być może również z tego powodu wydaje się, że ostatnia część Century mówi o poważniejszych sprawach.
Na ogromny plus trzeba policzyć fakt, że tak zwane „ostateczne starcie” z głównym przeciwnikiem nie zostało ukazane banalnie: oczywiście, bez kilku standardowych chwytów by się nie obyło, ale szczęśliwie autor nie jest zwolennikiem patetycznych zakończeń w stylu „i wtedy dzieci mocą swej woli zniszczyły pierwotne zło”. Po wszystkich ciągnących się przez trzy tomy rewelacjach z bączkami, mapami i starożytnymi Chaldejczykami rozwiązania niektórych perypetii (dokładniej: ich mniejszej części) są niemal boleśnie przyziemne, ale paradoksalnie to naprawdę duży plus tego tekstu, co jednak wcale nie oznacza, że książka została pozbawiona tej magicznej otoczki, dzięki której cały cykl czyta się tak przyjemnie. Nie jest to książka wybitna, ale z pewnością godna polecenia wielbicielom takiej prozy, podobnie zresztą jak warta uwagi jest całość Century, zdecydowanie odróżniająca się od bardziej popularnych pozycji literatury młodzieżowej nie tematyką, lecz sposobem jej ujęcia.