Opozycjonistka wyszła za esbeka. O pracy rozmawiał tylko z kolegami
- Kiedy poznałam męża, bałam się reakcji mojego ojca, on trochę wycierpiał przez ten system, w latach od 1950 do 1956 był więźniem politycznym. Na szczęście tata stwierdził, że ufa mojemu osądowi - wyznała Hanna Greń w książce "Żony mundurowych. Historie policyjnych rodzin".
Hanna Greń zadebiutowała w 2014 r. powieścią kryminalną "Cień sprzedawcy snów", która okazała się początkiem nowego cyklu. Dziś ma na swoim koncie ponad dwadzieścia publikacji i żartuje, że pisanie kryminałów ma wpisane w "obowiązki małżeńskie". Jej mąż jest bowiem emerytowanym policjantem, funkcjonariuszem CBŚ, który przed 1989 r. pracował w dochodzeniówce Służby Bezpieczeństwa.
Greń opowiedziała o tym nietypowym małżeństwie opozycjonistki Solidarności i esbeka w książce Magdaleny Majcher "Żony mundurowych. Historie policyjnych rodzin". Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Pascal poniżej publikujemy jej fragment.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Są ze sobą od dekad. Ale o ślubie ani myślą
Magdalena Majcher: Dobrze rozumiem, że w momencie, kiedy wzięliście ślub, twój mąż już służył, wtedy jeszcze, w milicji? Ile prawdy jest w stwierdzeniu, że za mundurem panny sznurem?
Hanna Greń: Nie wiem, ile jest prawdy w tym stwierdzeniu, ale mogę powiedzieć, jak to wyglądało z mojej perspektywy. Ponieważ ja tak bardzo lubiłam czytać kryminały, sama chciałam iść do milicji, tylko niestety w tamtym czasie nie chcieli przyjmować kobiet. Bardzo dobrze, bo się okazało, że ja niezbyt dobrze reaguję na jakiekolwiek polecenia, więc chyba bym się nie nadawała. Ale dlatego zawsze mi się bardzo milicjanci, policjanci podobali.
Tak, kiedy się poznaliśmy, mój mąż już służył od kilku miesięcy, został przyjęty do służby w grudniu 1985 roku. Co do życia z mundurowym, ja wiedziałam, co mnie czeka, i z pełną świadomością za niego wyszłam. Weź pod uwagę, że to były lata osiemdziesiąte, a ja działałam w opozycji (śmiech).
O! Żona milicjanta i opozycjonistka? To jest dopiero materiał na książkowy bestseller!
Przemyciłam trochę wątków autobiograficznych w "Północnej zmianie", ale sporo pozmieniałam, żeby nikt z moich ówczesnych znajomych, z pracy czy spoza niej, nie odnalazł się na kartach tej powieści. Trochę się przejechałam po mojej młodości, że tak powiem.
Moja przygoda z opozycją zaczęła się w 1980 roku. Byłam akurat na Wybrzeżu, gdy miały miejsce sierpniowe strajki i na własne oczy widziałam oflagowaną stocznię. Po powrocie do Bielska-Białej zaczęłam pisać teksty antysystemowych piosenek, drukowaliśmy je w formie ulotek na zakładowym powielaczu. Należałam do Solidarności i brałam nawet udział w strajku bielskim, choć to było już trochę później, byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży.
Kiedy się poznaliście, mąż wiedział, że działasz w opozycji?
Chyba tak. Poznaliśmy się przez moją szefową. Zaprosiła mnie do siebie i powiedziała, że będzie kolega z jej klasy z liceum. Bardzo szybko między nami zaiskrzyło. Musiał się zorientować w moich poglądach, bo wtedy na tym spotkaniu piliśmy alkohol i po kilku głębszych zaczęłyśmy z moją szefową, notabene też żoną milicjanta, śpiewać antysystemowe piosenki. Po tamtej imprezie zapytałam ją, kim właściwie jest ten facet, gdzie pracuje i tak dalej. "No jak to gdzie, w milicji, z moim mężem", odpowiedziała, ale już było za późno, bo to był strzał między oczy.
Ale rozmowa na temat mojej działalności w opozycji odbyła się trochę później, kiedy odkryłam, w jakim wydziale pracuje, bo sama doszłam do tego, gdzie dokładnie służy. Mówiąc "trochę później", mam na myśli naprawdę niewielki odstęp czasu. To wszystko bardzo szybko się potoczyło. Z drugiego spotkania wyszliśmy już razem jako para. Poznaliśmy się w marcu osiemdziesiątego szóstego, a w maju osiemdziesiątego siódmego już byliśmy po ślubie. Powiedziałam mu wtedy, na początku, że jestem w opozycji, i zapytałam, co on na to. A pracował w SB, w wydziale śledczym, zajmował się przestępstwami gospodarczymi. Wprawdzie nigdy nie inwigilował politycznych, ale służba to jednak służba.
No i jak zareagował na wiadomość, że działasz w opozycji?
Jak widać, nie miał nic przeciwko. (śmiech) Kiedy poznałam męża, bałam się reakcji mojego ojca, on trochę wycierpiał przez ten system, w latach od 1950 do 1956 był więźniem politycznym. Na szczęście tata stwierdził, że ufa mojemu osądowi. To właśnie on – przypominam, więzień polityczny! – nauczył mnie, że powinno się oceniać każdego indywidualnie, a nie przez pryzmat społeczności, do której ów ktoś należy. Mówił to z własnego doświadczenia, bo mama należała do PZPR i szczerze wierzyła w ten system. I, jak się okazało, miał rację. Wybrałam dobrze, mój mąż jest dobrym, uczciwym i mądrym człowiekiem. Jesteśmy małżeństwem od prawie trzydziestu sześciu lat i nie żałuję tamtego wyboru.
Dzisiaj skrót SB budzi dość jednoznaczne skojarzenia, a na osoby, które w latach osiemdziesiątych tam służyły, przeprowadzono prawdziwą nagonkę. Jak sobie z tym radzisz?
Moim zdaniem to jest chore, bo w każdej formacji są zarówno ludzie dobrzy, jak i źli. A tak po prawdzie, jak działałam w opozycji, to nigdy nie miałam do czynienia z SB, a z ZOMO i owszem. Dzisiaj jest taka narracja, że SB była zła, i ja nie twierdzę, że funkcjonariusze nie robili złych rzeczy, bo oczywiście robili, ale nie możemy wszystkich, jak leci, wrzucać do jednego worka, i mówię to ja, kobieta, która w latach osiemdziesiątych była w opozycji. W SB byli różni ludzie, dzisiaj ocenia się tamte służby tylko przez pryzmat politycznych wydarzeń, a to nie jest pełny obraz. Zresztą, najlepszym dowodem na to, że nie wszyscy w SB byli źli, jest liczba wygranych w sądach spraw o przywrócenie emerytury. Zrozumiałabym, gdyby ta sporna ustawa dotyczyła tych, co nie byli weryfikowani, ale przecież emerytury zabrano też tym, którzy przeszli pozytywną weryfikację.
Po latach osiemdziesiątych przyszły dziewięćdziesiąte i wielka transformacja. Milicja przestała istnieć, w jej miejsce powołano policję. Jak dziś wspominacie ten czas? Był chaos?
Czy ja wiem? Większy chaos to ja miałam w pracy, bo pracowałam w zakładzie, który, jak wiele innych, miał zarząd komisaryczny, i zarabiał tylko syndyk. My miałyśmy takie wypłaty, że na bezrobociu dostawałybyśmy większe zasiłki. A czy w nowo powstałej policji był chaos? Nic takiego nie kojarzę, może dlatego, że mąż został wtedy przeniesiony na mały komisariat do Jaworza, żeby po tej SB nikogo nie kłuł w oczy. Z perspektywy czasu tę zmianę ocenił bardzo pozytywnie, bo wiele się tam nauczył. Wcześniej pracował jako dochodzeniowiec, ale nie miał do czynienia z żadnymi interwencjami. W Jaworzu przerobił absolutnie wszystko. Mimo że poszedł tam jako oficer, na komisariacie przeszedł drogę policjanta od początku, a potem stwierdził, że to było dla niego bardzo dobre. Później, jak wylądował w dochodzeniowo-śledczym w wojewódzkiej, był już zdecydowanie lepszym policjantem, niż kiedy odchodził z dochodzeniówki w SB.
Opowiadał ci o prowadzonych przez siebie sprawach?
Nie, on raczej nie przynosił pracy do domu. Coś tam od czasu do czasu napomknął, ale bardziej o jakichś humorystycznych scenach z życia komendy.
Mąż o służbie rozmawiał z kolegami z pracy. Czasem więcej dowiadywałam się właśnie z takich prowadzonych w naszym domu rozmów. Oczywiście, zdarzało mi się podsłuchiwać (śmiech). Zwłaszcza że każde spotkanie, z jakiejkolwiek okazji, zawsze kończyło się rozmową o ich robocie, dochodzeniach, zatrzymanych. Zresztą, do tej pory tak jest. Mąż od prawie czternastu lat jest na emeryturze, ale nadal ma kontakt z kolegami, z którymi służył, i jak już się spotkają, rozmawiają głównie o policji, o starych sprawach, bieżących problemach. Ta policja zostaje we krwi.
Wydaje mi się, że te dyskusje z kolegami były dla mojego męża takim wentylem bezpieczeństwa. Oni wszyscy w jakiś sposób przepracowywali wtedy to, z czym stykali się podczas codziennej służby, to, co widzieli, słyszeli, przeżyli. Ja mogłam sobie to tylko wyobrazić, oni spotykali się z tym każdego dnia, więc wydaje mi się, że sami dla siebie byli najlepszymi rozmówcami na te tematy. W końcu rozumieli się najlepiej.
(...)
Powyższy fragment pochodzi z książki Magdaleny Majcher "Żony mundurowych. Historie policyjnych rodzin", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Pascal.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad serialem "Forst" z Borysem Szycem, omawiamy ostatni film Nicolasa Cage'a, a także pochylamy się nad "The Curse" czyli najbardziej niezręczną produkcją ostatnich lat. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w Audiotece i Open FM.