Nowa jakość po "pancernym" Benedykcie
Terlikowski zauważa, że sympatia mediów jest znakomicie widoczna, kiedy porówna się obecnego papieża z poprzednikami. Nie sposób tu odmówić racji - zwłaszcza Benedykt XVI nie miał najlepszej prasy. Na dzień dobry został okrzyknięty "pancernym kardynałem", rottweilerem odrzucającym ekumenizm, konserwatystą zatwardziałym w swoich przekonaniach dotyczących mszału trydenckiego i optowaniem za hermeneutyką ciągłości w interpretacji Soboru Watykańskiego II.
Pisano, że żyje odizolowany w Pałacu Apostolskim, stracił kontakt z rzeczywistością, zaś wierność Pawłowej "Humanae vitae" skutkowała m.in. tym, że nazwano go jest zimnym, pysznym doktrynerem porównywanym do inkwizytorów. Słowa: "po wielkim papieżu Janie Pawle II kardynałowie wybrali mnie, zwykłego i skromnego pracownika winnicy Pańskiej", na wszelki wypadek puszczono mimo uszu, jako wypowiedź nie pasującą do ogólnego obrazu, ergo niebyłą.
"Der Spiegel" podsumował jego pontyfikat dwoma zdaniami: "Benedykt XVI irytował protestantów, rozzłościł muzułmanów i nie troszczył się o nowoczesność. Tylko dzięki dymisji przejdzie do historii. Nie była to opinia odosobniona; już wtedy, gdy kardynał Ratzinger stawał się papieżem Benedyktem XVI, z góry wiedziano, jaka to będzie kadencja i jaki to będzie następca Piotrowy. Był więc "tym złym", który ośmielił się stać na straży katolickiej wiary i moralności, zaś rzeczony pontyfikat okazał się, cytuję "wizerunkową klęską" (jakby to było najważniejsze).