Ojciec. I syn. Miłość mocna jak uderzenie w twarz
Najlepsi współcześni polscy pisarze, dzielą się w tej książce historiami swoich relacji z ojcami. Piszą o bliskości, ale również o konfliktach i agresji. Uczuciu wdzięczności, a czasami dojmującym poczuciu zdrady. Michał Cichy jest jednym z autorów zbioru. Z nami rozmawia o tym, jak to jest poznać swojego dziesięcioletniego syna, kiedy wcześniej widziało się go raz. I zamieszkać pod wspólnym dachem. O uzależnieniu od gier, które skończyło się odwykiem. I miłości.
Rachela Berkowska: Mieszkał pan całe dzieciństwo i młodość w jednym pokoju z ojcem. Bywało trudno?
Michał Cichy: Myśmy się z ojcem bardzo kochali, ale jednocześnie mocno walczyliśmy ze sobą. Już od dzieciństwa. Miał wybuchowy temperament i kompletnie sobie z nim nie radził. A jak już się nakręcił i krzyczał, to nie umiał tego w żaden sposób rozładować. To zadanie spadało na mnie. Bywałem buforem między mamą i ojcem. Osobą, która przejmowała na swoje dziecięce ramiona kłopoty dorosłych.
I jak pan sobie z tym radził?
Moim zdaniem rodzice byli w zasadzie słabo dobraną parą. Wyszedłem z domu rodzinnego z przekonaniem, że sam nie założę rodziny. Wydawało mi się to niedobrym pomysłem. Był taki moment, nie pamiętam ile miałem lat wtedy, mogłem mieć z dwanaście. Może byłem trochę starszy, kiedy znalazłem patent na to, żeby rozładować agresję ojca. Należało się z nim kłócić, coraz bardziej pyskować, aż przychodził taki moment, kiedy w końcu uderzał mnie w twarz. Razem z tym policzkiem atmosfera natychmiast się rozluźniała. Ten policzek nie był niczym strasznym. Bo to nie był jakiś mocny cios. Stał się apogeum każdej awantury. Ludzie, którym o tym opowiadam, robią wielkie oczy. Uważają, że to coś strasznego.
Rozumiem taką reakcję, historia policzkowania syna przez ojca, brzmi dramatycznie.
Z mojej strony wyglądało to tak, że czułem się panem sytuacji. To ja nią kierowałem. Nakręcałem go - chlast - i potem natychmiast mogliśmy się przytulić. Wszystko było w porządku.
Chciał pan kiedyś ojcu oddać?
Chciałem oddać wiele razy, ale to inna sprawa. W każdym razie, to poczucie bycia panem sytuacji, reżyserem konfliktu, dawało mi poczucie kontroli, większe od czegokolwiek innego, co mógłbym zrobić. Oczywiście dostać w twarz nie jest przyjemnie, ale byłem tym mądrzejszym, mocniejszym od ojca. Zawsze kończyło się na jednym uderzeniu. To było jak przekłucie wrzodu.
On, tym wymierzonym panu policzkiem, rozładowywał emocje. Jak pan odreagowywał, wyrzucał z siebie tę energię? Były łzy w łazience?
Nie było łez. Jako młody chłopak i młody dorosły też byłem strasznie choleryczny. Jak uderzyłem się w łokieć przechodząc przez drzwi, to musiałem oddać im kopa. Tak właśnie oddawałem energię. Zrezygnowałem z agresji już jako dojrzały człowiek. Przerobiłem to w sobie.
W jakimś momencie życia wielu z nas mówi sobie: nie chcę być jak mama. Albo: nie chcę być jak tata. Ale to nie takie proste.
Jestem mieszanką rodziców. Ogólną dyspozycję do depresyjności, wziąłem po mamie, po ojcu odziedziczyłem ten furiacki temperament, który musiałem rozwodnić i przerobić. Udało się, kiedy byłem czterdziestolatkiem.
Ile miał pan lat, kiedy został ojcem?
Miałem akurat tyle samo lat, kiedy urodził się mój syn, ile miał mój ojciec, kiedy sam przychodziłem na świat, 36. Z tym, że moi rodzice byli wcześniej małżeństwem od ponad dziesięciu lat. Natomiast mój syn urodził się z wolnego związku, który wcześniej nie trwał długo i później nie trwał długo. Nigdy nie doszło do takiej sytuacji, żebym mieszkał z synem w pokoju, tak jak ojciec ze mną. Nie doszło do utworzenia tej więzi, która między mną i ojcem była wręcz symbiotyczna, naturalna, oczywista.
Wiem, że jest nastolatkiem, ale długo się nie znaliście. Przyznał pan w audycji radiowej, że budujecie tę relację ojciec-syn od mniej więcej czterech lat.
Mamy teraz z jego mamą opiekę naprzemienną. Spędza tydzień u mnie i weekend z nią. Po długich dziesięciu latach braku kontaktu i kilku latach kontaktu sporadycznego, teraz przyszła naturalna kolej, żeby trochę pomieszkać z własnym dzieckiem.
Miał pan wcześniej jakieś jego zdjęcia, widział jak syn wygląda?
Nie. Raz spotkaliśmy się przypadkowo na ulicy, kiedy miał sześć, może siedem lat.
To był szok? Jest do pana podobny?
To był szok. Czy jest podobny? Odziedziczył prawe ucho po moim ojcu. Pojawił się, ale znowu gdzieś przepadł, bo oni się z mamą wielokrotnie przeprowadzali. Raz wysłałem do syna paczkę, ale wróciła, bo już się zdążyli wyprowadzić.
Co było w tej paczce?
Piłka, lornetka. Nie pamiętam dokładnie. To była duża paczka, ciężka. Jakieś książki, komiksy.
Wiem, że syn był uzależniony od gier.
Myślę, że większość dzisiejszych rodziców ma dzieci uzależnione od grania.
Ile godzin dziennie trzeba grać, żeby trafić do ośrodka odwykowego?
Mój syn potrafił nastawić budzik na pierwszą w nocy i grać do rana. Wiedział, że wszyscy śpią i nikt go wtedy nie przegoni sprzed komputera.
Syn Michała Cichego spędził pół roku w ośrodku leczenia uzależnień z powodu uzależnienia od gier komputerowych.
W co grał?
Różnie, jak był młodszy w Minecrafta, potem w Paladins, do tej pory się nią interesuje. Przesiedział pół roku w ośrodku dla uzależnionych, w większości z narkomanami.
To musiało być dla niego totalne doświadczenie. Wy jako rodzice, nie mieliście problemu z zaufaniem ośrodkowi?
Nie brałem udziału w tej decyzji. Nie zostałem nawet poinformowany. W pewnym momencie dowiedziałem się, że on tam jest. Nie mogliśmy porozmawiać, bo połączenia telefoniczne były ograniczane. Nie mogliśmy korespondować, bo nie wolno było wysyłać tam listów.
Pół roku w zamknięciu bez kontaktu z bliskimi. Brzmi, jak bardzo trudny czas.
Syn był tam karany za czytanie książek. Skoro nie mógł grać w te swoje gry, starał się chociaż czytać fantasy. I wtedy odebrano mu prawo do przepustki. Nie był ani razu na przepustce przez całe pół roku. Terapeuci chcieli, żeby te dzieciaki przez wzajemne relacje się jakoś socjalizowały. A on z natury rzeczy jest samotnikiem. Potrzebne są mu takie wrota ucieczki, jak książka, czy gra. Wyszedł stamtąd i znowu interesuje się tylko grami. Teraz kiedy mieszkamy razem, a mnie się zepsuł komputer, ogląda na telefonie filmiki na Youtubie, poświęcone swojej ukochanej grze. I też jest przyssany do ekranu, tylko, że to inny ekran, mniejszy.
Nie walczy pan z tym?
Niespecjalnie. Chociaż chodzenie spać z muzyką w uszach, uznałem za przegięcie. Do mojej sypialni dochodziły dźwięki z jego słuchawek. Podszedłem i wyłączyłem. Przyzwyczaił się do lawiny bodźców. I po prostu nie umie odnaleźć się w ciszy. Kiedyś byliśmy umówieni w mieście, uciekł mu autobus i zamiast poczekać na następny, przebiegł całą trasę. Nie umie czekać. Patrzę na to wszystko i widzę bardzo niedostosowaną młodą osobę.
Jaka jest w tym rola taty? Mówi pan: patrzę. Ale patrzę z jaką emocją?
Z jaką emocją? To jest chyba taka fluktuacja emocjonalna, z jednej strony patrzę na to z odrobiną żalu, z drugiej z pogodzeniem, bo ja tu bardzo niewiele mogę zrobić. Mogę przypominać, żeby poczytał podręczniki. Uczy się w systemie homeschooling, czyli nauczania domowego. To nie działa. To bardzo zły pomysł, na który wpadli razem z mamą. W rezultacie spędza życie bez nauki. Uważa, że szkoła jest zbędna.
Musi zdawać jakieś egzaminy.
Na razie wystarczy, że siada półtora miesiąca przed egzaminem, przygotowuje się i jest w stanie zdać. Ale egzaminy z biegiem czasu będą coraz trudniejsze. Przedmioty stają się bardziej skomplikowane. I w którymś momencie się natnie, bo się nie da nauczyć całej fizyki, chemii i biologii z klasy gimnazjalnej, w ciągu miesiąca. W prawdziwej szkole był w sumie półtora roku. Pół pierwszej klasy, potem rok w szkole waldorfskiej, która moim zdaniem też jest jakąś edukacyjną fikcją. Bo po roku tam spędzonym z dużym trudem zdał egzamin. Mnie to wszystko dziwi, zawsze lubiłem się uczyć. Mną przez całe życie kieruje ciekawość. Z reguły jak czegoś nie wiem, staram się tego dowiedzieć. Nie mam takiego odruchu, że nie wiem i nie chcę wiedzieć. A mój syn tak ma. Nie ma w nim ciekawości poszukiwania, istnieje tylko świat gier.
Nie chodzi do szkoły, ma za to dużo czasu, który musi czymś wypełnić.
Zawarłem z nim umowę, że drugą i trzecią klasę gimnazjum może skończyć w trybie eksternistycznym, ale później, do liceum, albo technikum, musi pójść do normalnej szkoły, bo dłużej nie wytrzymam edukacji domowej z dzieckiem, które nie chce się uczyć.
Ma pan w sobie zgodę na to, żeby pozwolić mu na odbicie się od ściany, z którą niechybnie się zderzy?
Ja w ogóle myślę, że trzeba pozwalać dziecku, żeby stykało się z konsekwencjami swoich czynów i nieczynów. Na tym polega wychowanie. Takiego dużego dziecka nie da się zmienić. Być może, w tym bardzo wczesnym dzieciństwie można coś zrobić, nie wiem, nie wypowiadam się, nie było mnie przy tym. Miliony dzieci grają w gry, tysiące muszą je wymyślać, produkować. Może w tej branży znajdzie swoją przyszłość? Zresztą to jego sprawa.
Jak się ze sobą układacie, jaka jest wasza miłość?
To z jednej strony zgoda na wszystko, co się wydarza. Takie medytacyjne rozumienie miłości. Pogodzenie z tym, że trzeba budować relacje, bez stawiania warunków. To pasywna strona miłości - pozwalamy światu się kręcić. Nie wchodzimy w zwarcie w każdej sytuacji. Z drugiej strony ta miłość ma też swoją aktywną twarz. Jest nią wyjście do kogoś. Wykonanie gestu przyjaźni, otwarcia, czułości. Mówię do niego: synku, syneczku, kochany. On mówi do mnie: Michał. Jestem dla niego ojcem, ale nie tatusiem.
Przyszedł do mnie parę dni temu późnym wieczorem, po jedenastej i chciał, żebym wstawił pranie. Zaprotestowałem, bo późno, kładę się spać i nie będę czekał godzinę, aż pralka skończy, ale zrobimy to razem rano. I tak zrobiliśmy. Dlaczego o tym mówię? Wydaje mi się dosyć nietypowe dla czternastolatka pamiętać o tym, żeby wstawić pranie. Czternastolatki raczej rzucają wszystkie rzeczy na podłogę i liczą, że rodzice ogarną sprawę za nich. Sprzątną, wypiorą. Prawdopodobnie to jedna z rzeczy, których nauczył się w ośrodku. Że należy regularnie się myć, zmieniać ubrania, robić pranie. Bo trwał w kompletnej abnegacji. Potrafił tak się zatopić w graniu, że zapominał o całej reszcie. Pod tym jednym względem ośrodek był pozytywnym doświadczeniem. Bo to mimo wszystko rodzaj więzienia. A on nie wiedział, na ile tam trafia. Wisiała nad nim perspektywa spędzenia w zamknięciu nawet dwóch lat. Został stamtąd wypuszczony po chyba najkrótszym możliwym terminie ”odsiadki”.
Wyobraża pan, że moglibyście zamieszkać w jednym pokoju?
Na szczęście mamy dwa pokoje. Dobrze jest, jak jest. Zresztą wcale nie jestem przekonany, że to moje mieszkanie z ojcem w jednym pokoju było takie super, bo jednak oznaczało nieustające podporządkowanie jego aktualnemu nastrojowi. Miałem lęki, że ojciec może w każdej chwili umrzeć i nasłuchiwałem, czy oddycha. A kiedy w nocy nie słyszałem oddechu, robiłem się niespokojny.
Cichy: Już jako cztero, pięcioletnie dziecko miałem niedobre sny.
Dlaczego?
Nie wiem. Lęki są zazwyczaj irracjonalne. Ale są. I trzeba się z nimi jakoś mierzyć. Już jako cztero, pięcioletnie dziecko miałem niedobre sny. Śniłem, że z każdej z czterech stron mojego łóżka, może nadciągnąć jakiś potwór. Z jednej, to był wielki pies, który wybiegał z łazienki i mnie pożerał. Z drugiej rura od odkurzacza, która mnie wsysała. Była też lampa wisząca pod sufitem. Spuszczała sznury, które mnie porywały. I wreszcie potwór, którego nadejście przepowiadało małe zwierzątko. Szło ileś kroków przed nim. To było tak przerażające, że nigdy nie dotrwałem we śnie do tego momentu, w którym by się pokazał. Zawsze się wtedy budziłem.
Sparaliżowany strachem? Biegł pan wtedy do łóżka do taty?
Spędzałem z nim dużo czasu w łóżku, ale dopiero rano, po obudzeniu. Wtedy leżeliśmy sobie i gadaliśmy.
W książce opowiada pan o doświadczeniu śmierci, o odchodzeniu ojca. Łapie pan za gardło tą historią.
Byłem w tym roku na pogrzebie kolegi. Dziennikarza Roberta Sankowskiego. Pisał o rocku i popkulturze. Ci, którzy zajmują się młodzieżową kulturą, są zawsze tacy trochę młodsi, niżby wskazywał wiek. Nie zapomnę, jak zobaczyłem w kościele wieniec podpisany: Najukochańszemu Synowi - Mama. Wtedy po prostu łzy popłynęły mi z oczu, bo wyobraziłem sobie emocje tej matki, która traci jedynego syna. Straszne, trudno mi to sobie wyobrażać. Ale wyobrażenia o odejściu rodziców nie odpędzam, bo to naturalna kolej rzeczy i czeka każdego z nas.
Ojciec chorował. Kiedy trafił do szpitala, byłem u niego codziennie. Kiedy wyszedł, chciałem dać sobie moment oddechu. Jak się okazało, to były jego ostatnie dni. Wyszedł ze szpitala we wtorek, a umarł w niedzielę. Widzieliśmy się w tym czasie raz. W czwartek. Krótko bardzo. A potem mama zadzwoniła, że tata się przewrócił w kuchni. Ojciec często powraca do mnie w snach.
Michał Cichy urodził się w 1967 roku w Warszawie. Studiował historię i historię sztuki. Pracował w ”Gazecie Wyborczej”, w jury Nagrody Literackiej Nike i dla Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Mieszka na Ochocie. Jego książka, ”Zawsze jest dzisiaj” (2014) otrzymała nominację do Nagrody Conrada oraz zdobyła Nagrodę Literacką Gdynia. W 2017 roku ukazała się kolejna - ”Pozwól rzece płynąć”.
”Ojciec”, Michał Cichy, Jacek Dukaj, Wojciech Engelking, Jakub Małecki, Andrzej Muszyński, Łukasz Orbitowski, Ziemowit Szczerek, Wit Szostak, Michał Witkowski. Książka wydana nakładem Ringier Axel Springer.