Mogę śmiało stwierdzić, że to najlepsza powieść w dotychczasowym dorobku Moniki Szwai. Autorka pokazuje, że jej twórczości nie da się zapakować do szufladki z napisem: „Historie miłosne dla gospodyń domowych”, tak bezlitośnie wyśmiewanej przez recenzentów.
Okładkowy opis jest nieco enigmatyczny – oto bowiem los namiesza w życiu Claire Autret wysyłając ją do Polski z maleńkiej wysepki u brzegów Bretanii. Jako sprawcy całego zamieszania zostają wskazane korrigany, bretońskie duszki. Jak będzie można się przekonać w trakcie lektury, nie zabraknie ich w tej powieści. Powieści, w której przeplatają się losy dwóch kobiet – Claire oraz Elżuni. Losy tej pierwszej są jak najbardziej współczesne, natomiast drugiej sięgają przeszłości wojennej, a mają swój finał w teraźniejszości. Mimo iż z pozoru nic tych bohaterek nie łączy, dogłębna lektura pozwala wyciągnąć przeciwne wnioski. Historia obu kobiet to wnikliwy opis poszukiwań własnej, nieco rozszczepionej tożsamości i odkrywania Polski. Barwnie, soczyście i z humorem opisany i bardzo malowniczy, a jednocześnie prawdziwie i sugestywnie, z niebanalnym pomysłem na fabułę. Powieści się nie czyta, tylko przelatuje z szybkością huraganu, ale pozostaje ona na długo w umyśle i sercu czytającego. Jak zwykle u pani Szwai jest
to lekko napisana książka o sprawach wcale nie lekkich. Lekka w wykonaniu autorki, nie znaczy przy tym banalna, naiwna czy lekceważąca. To niezwykły dar potrafić opisać ludzkie dramaty w taki sposób, by nie epatować tragizmem, ale umieć w każdej, nawet najbardziej przygnębiającym momencie znaleźć pozytywny aspekt. Autorce udało się w pełni jej zamierzenie, by stworzyć książkę przyjemną w wydźwięku i odbiorze, po lekturze której „coś pozostaje z tyłu głowy do przemyślenia”.