Trwa ładowanie...
recenzja
31-03-2011 11:46

O człowieku - przez pryzmat psa

O człowieku - przez pryzmat psaŹródło: Inne
d4ms7zh
d4ms7zh

Jean Rolin urodził się w Boulogne-Billancourt, jest reporterem i pisarzem, publikującym, między innymi, w „Liberation”, "Le Figaro" i "L'Evenement du jeudi". W 1988 roku został uhonorowany Albert Londres Prize za osiągnięcia dziennikarskie, zaś w 1996 - Prix Médicis, za powieść „L'organisation”. Ma na swoim koncie osiemnaście książek, w 2009 roku na francuskim rynku ukazało się jego najnowsze dzieło, I ktoś rzucił za nim zdechłego psa, które właśnie pojawiło się również na polskich półkach księgarskich.

Rolin przyjechał do Turkmenistanu celem zebrania informacji o zmianach poziomu wód Morza Kaspijskiego. Morze, jak to morze (zwłaszcza Kaspijskie), wahało się raz w tę, raz we w tę, przeto ciężko było w tym znaleźć coś przesadnie pasjonującego, nie można się zatem dziwić, że autor postanowił zająć się czymś zgoła bardziej produktywnym. Ponieważ Turkmenistan nie obfitował w niebotyczne atrakcje dla młodego badacza, zaczął on zwracać szczególną uwagę na wszechobecne psy - bezczelne, anektujące każdą piędź piasku, zalegające stadami tworząc coś w rodzaju „wulkanów pełnych stworów toczących pianę z pysk”. Temat ten na tyle Rolina zainteresował, że postanowił, porzuciwszy fluktuacje Morza Kaspijskiego, drążyć go dalej, podczas swych podróży po świecie szukając prawdy o nas samych. O czymże innym wszak mówi stan naszych czworonożnych pobratymców, jeśli nie o kondycji - jak to ładnie o człowieku Morris napisał - nagiej małpy?

Ze spieczonego słońcem Turkmenistanu, w którym wszyscy, jak jeden mąż, recytują Ruhnamę, przenosimy się na dworzec Lyon-Perrache, gdzie autor zwerbalizował swe pragnienie napisania historii o „psach feralnych” – zdziczałych, pozbawionych domu i pana, pozostawionych samymi sobie. Zanim się nie obejrzymy, już jesteśmy na Placu Komsomolskim, który niewiele sobie robił z wiatrów przemian gwiżdżących w Rosji po 1991 roku. Swoistym symbolem owych przemian stał się tutaj dla Rolina sugestywny widok dwóch psów obgryzających dzień w dzień tę samą, pozbawioną śladu mięsa kość. Porzuciwszy ów symbol nowego, lepszego, komunistycznego ładu, wędrujemy do Bangkoku, gdzie mądre głowy debatują nad wszczepieniem czipów w ciała tajskich psów. Jest to o tyle karkołomny pomysł, że przy kulinarnych gustach autochtonów i tym, że psy to oni może i owszem, bardzo lubią, ale tylko z surówką, jego wdrożenie może się zakończyć masowymi zadławieniami. Pamiętajmy jednak, że, wbrew pozorom, nie psy są tutaj głównym bohaterem, toteż
kwestia czipów czym prędzej ewoluuje w aspekt o wiele bardziej globalny. Przeczytamy zatem o turystyce seksualnej i komunistycznych skansenach, zaś przy okazji opowieści o Meksyku, dowiemy się o pewnym czyścibucie, który sprawuje protektorat nad co najmniej dwiema sforami czworonogów. Wizyty w kolejnych państwach, od Chile po Egipt, są pretekstem do rozważań nad obecnością i znaczeniem psów w dziełach Flauberta, zaś Rolin odwiedza, m.in. egipskie wysypiska śmieci, gdzie czworonogi żyją w idealnej symbiozie z krukami, czaplami i zbieraczami odpadów (choć w tym ostatnim przypadku, za owym ideale pojawiają się czasem rysy). I ktoś rzucił za nim zdechłego psa nie jest zatem jedynie pokłosiem reporterskiej, arcyciekawej przygody. To również podróż przez literaturę, zarówno tę piękną, jak i specjalistyczną; prócz wspomnianego Flauberta , znajdziemy w tej książce liczne odniesienia do * Iliady* czy Ksiąg Królewskich. W tych ostatnich wspomniano zresztą, że bezdomny pies kojarzy się z nieporządkiem, waśniami i wojną, trudno się zatem dziwić, że Canis lupus jest przy nas od wieków. Akurat nieporządku, waśni i wojny ma obok Homo sapiens aż nadto. Autor potęguje ów przerażający obraz przyglądając się pracom Malapartego , Grossmana oraz Reeda , opisujących „psy wojenne”, zjadające zwłoki poległych czy będące obiektem polowań wygłodzonych ludzi, ocalałych z pożogi. Słusznie konstatuje, iż retoryczny bezdomny pies uwydatnia nikczemność sprawców wojny i podwójną niesprawiedliwość, jakiej doznają ofiary – pozbawione życia i pozostawione bez pogrzebu.

Rolin zatrzymuje się dłużej nad Wojną Lipcową z 2006 roku, przywołując liczne artykuły i reportaże oraz przyglądając się psom harcującym w ruinach libańskich miast. Jak w pozostałych odwiedzanych przezeń miejscach, jeździ po całym kraju poszukując bezpańskich zwierząt, obserwując ich zachowanie i obyczaje. Na urocze ateńskie wzgórze Filopappou wdrapuje się tylko dlatego, że polecono mu je jako często odwiedzane przez psy, zaś podczas podróży do Rumunii jego myśli zaprzątają kontrowersje pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami sterylizacji czworonogów. W Baltimore odwiedził czarne getto, „z sympatii do dwóch psów, które błąkały się tam w początkach lat 70-tych ubiegłego wieku”, natomiast na Haiti poszukiwał korelacji pomiędzy literaturą i historią, nierozerwalnie tam złączonymi. Niezmiernie ciekawym miejscem jest Valparaiso, gdzie psy opiekują się samotnymi, a zwłaszcza pijakami.Nocą odprowadzają ich do domów, zaś za dnia znów stają się sprawiającymi wieczne problemy zwierzakami, z którymi nikt nie wie, co
począć.

d4ms7zh

Zainteresował mnie również rozdział o kwestii pochodzenia opisywanych zwierząt. Rolin przytacza tu ustalenia pewnych hodowców (a w zasadzie jednego hodowcy, który dopisał nazwisko swojej żony jako współautora, bo pewnie tak wypadało) na temat pradziejów naszych Reksiów, których przodkowie – według owych autorów – pojawili się w epoce mezolitycznej. W historii odnajduje dziennikarz predestynację niektórych wilków do poddania się ewolucji i, wskutek życia obok człowieka, stania się psami. Nie ukrywam, że nie sposób tej tezie odmówić kontrowersyjności. Wizyta w Australii staje się natomiast przyczynkiem do snucia opowieści o dingo, ukoronowanej opisem polowania na te psy.

I ktoś rzucił za nim zdechłego psa zapełniają długie, wypowiadane jednym tchem zdania - Rolin nie widzi większego problemu w płynnym przejściu od opisu niedorozwiniętego dziecka do wywodów na temat rakiet przeciwlotniczych. Proszę zresztą spojrzeć: „Wydaje się, że ta rosyjska rodzina, która miała w swym składzie co najmniej jedno niedorozwinięte dziecko, liczące wówczas około dziesięciu lat, ubrane w kombinezon barwy ochronnej i na ogół zajęte łowieniem ryb z pomostu, wydaje się, powiadam, że ta rosyjska rodzina żyła w bardziej czy mniej uzasadnionej obawie, iż pewnego dnia zostanie oblężona przez Turkmenów, mimo sprzyjających obronie warunków, jakie stwarzała latarnia morska, tym bardziej, że przylegały do niej ruiny małej fortyfikacji, na oko sądząc, baterii rakiet przeciwlotniczych z celownikiem radiolokacyjnym, wszystko razem nie do użytku i bliskie rozsypania się w proch”. Zapewniam jednak, że rychło przestaje ten styl przeszkadzać, wręcz przeciwnie, w pewnym momencie doszedłem do takiego etapu, że
te składniowe łamańce zaczęły mi się bardzo podobać. W tej znakomitej książce, z pogranicza eseju i historii reporterskiej, Jean Rolin ukazuje nam, w jak olbrzymim stopniu o ludzie nie są w stanie poradzić sobie z wszelkimi problemami, włącznie z kłopotami z własnym jestestwem, na przykładzie naszej nieudolności w postępowaniu z czworonogami, wałęsającymi się wszak tuż obok nas. Podczas lektury tej pracy bardzo dobitnie zrozumiałem zasadność i celność wyświechtanych już słów, jakoby miarą człowieczeństwa miał być nasz stosunek do zwierząt.

d4ms7zh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4ms7zh