Bloki wczoraj i dziś
Jakiekolwiek idee w czystej formie nie miały tu żadnych racji bytu, wymieszały się z quasi-miejskimi realiami, w których ludzie i tak zorganizowali wszystko po swojemu. Było to do przewidzenia: zespół Budzyńskiego pragnął z wielkiej płyty stworzyć kameralny, zindywidualizowany układ, wymuszając różnorodność - coś, co zazwyczaj powstaje naturalnie. Jedynym obiektem handlowym z prawdziwego zdarzenia był Megasam, wyrzucony za burtę osiedla, na opak koncepcjom projektantów. Na osiedlu miała być przestrzeń, mająca swą energię i głębię. Tymczasem jest gęsto, czasem stanowczo zbyt gęsto, ze splendorem białej zabudowy i naćkanymi "wielorodzinnymi blokami mieszkalnymi" przemianowanymi na "wille", bo tak jest bardziej elitarnie.
W polskich blokowiskach żyje od 6 do 8 milionów ludzi - 60 proc. ogółu mieszkańców miast. Nie istnieje już urbanistyka rozumiana jako komponowanie przestrzeni miejskiej. Planowania nie ma, gdyż zostało zastąpione upychaniem domów na sprzedaż, gdzie się da. Jak napisała autorka, peerelowscy architekci działali w skompromitowanej branży, ale nie czuli się niewolnikami doktryn. Nawet, jeśli nie wszystko im się powiodło, to i tak udało się im przemycić do archaicznych projektów coś, co graniczyło wręcz z futurologią. Zwłaszcza w świecie centralnego planowania, wielkich płyt i permanentnego kryzysu gospodarczego.
Mirosław Szyłak-Szydłowski/ksiazki.wp.pl