Mój pierwszy kontakt z twórczością Izmajłowej, powieść * Wyższa magia, pozostawił po sobie zdecydowanie pozytywne wspomnienia. Nazwisko autorki kojarzyłam przede wszystkim z dystansem, poczuciem humoru i solidną psychologią postaci. *Z chęcią zatem sięgnęłam po jej kolejną powieść, jednak perypetie Flossi Naren, maga - justycjariusza, raczej mnie rozczarowały.
Przede wszystkim tym razem to taki miks klasycznego fantasy w średniowiecznym sztafażu z również klasycznym, Doyle’owskim, kryminałem. W samym takim połączeniu nie ma nic złego, więcej, kilka opisanych w powieści dochodzeń Flossi zostało drobiazgowo wymyślonych, a ich przedmioty są przeróżne (uprowadzenie przez smoka, broń biologiczna, duchy, sekrety pewnego lasu). Również w dedukcji nie ma dziur. Nie nadużywa się tu prostych, magicznych wytrychów, głównym orężem jest analiza dostępnych faktów i logiczne wnioskowanie.Większość fabularnych „przełomów” jest jednak łatwa do przewidzenia, ale to nie największy problem. Najwiękwszym problemem była dla mnie główna bohaterka.
Jakoś tak już jest, że gdy w kryminale główny protagonista (i najczęściej – także w tym przypadku) narrator nie ma wystarczająco wyrazistej osobowości, by pozyskać sympatię czytelnika, temu ostatniemu trudniej się zaangażować choćby w najbardziej wyrafinowaną intrygę. A intrygi, których nici śledzi niezależna specjalistka z Arastenu, jak już nadmieniłam, mimo solidności piętrowością nie grzeszą.
Zaś Flossia jest postacią przeraźliwie wręcz sztuczną, wyciętą z gotowego szablonu „bo to zła kobieta była”, rozstawiającą wszystkich po kątach, zimną, wredną i nieprzystępną. Nie chodzi o to, że nie ma takich babsztyli. Jedynie o to, że ta konkretna istota płci żeńskiej pozostała dla mnie kompletnie nieprzekonującym i pozbawionym życia manekinem, maszynką dedukcyjną. Kreacja ta miała zapewne w zalożeniu być nieszablonowa, niepokorna i ogólnie biorąc „pod prąd”. Jej atrakcyjność pozostała jednak wyłącznie w sferze teoretycznej.
Brak mi było również prawdziwej, przekonującej ironii i humoru, które zapamiętałam jako jedne z największych walorów * Wyższej magii* – przytyki Flossi nie są zbyt zabawne, co więcej, szybko stają się przewidywalne, cechuje je bowiem pełen automatyzm. Również humor stoi na niższym poziomie, ot, można się parokrotnie uśmiechnąć, ale lekkość i błyskotliwość znikły jak kamfora, zupełnie jakby tekst wygładzono, by uczynić go przystępniejszym dla masowego odbiorcy. Zapewne Mag niezależny Flossia Naren ma szanse na dużo lepszą sprzedaż niż poprzednia powieść Izmajłowej, zapewne też taki a nie inny kształt utworu wypływa z decyzji autorki, ale mnie taka zmiana mimo wszystko podobać się nie musi.
I nie przypadła mi do gustu, podobnie jak wątek pewnej męskiej, ach, jakże irytującej bohaterkę postaci, która – nie mam co do tego większych wątpliwości - w finale (bo mamy do czynienia z pierwszym tomem dylogii) okaże się posiadać klucz do pozornie zlodowaciałego serca niezależnej magicznej profesjonalistki. Nie żałuję Flossi miłości, nie twierdzę też, że jej przygody są kiepskie. Są po prostu przeciętne, solidne, ale nie porywające, właściwie to kilka opowiadań, z których każde zajmuje po parę rozdziałów, luźno połączonych nadrzędnym wątkiem politycznym. Zapewne będzie on – podobnie jak perspektywicznie romantyczny (bo na razie romansu ani śladu) kontynuowany. Nie ma tu nic, co po kilku godzinach lektury pozostałoby w pamięci na dłużej. Można przeczytać, ale jest wiele lepszych połączeń fantastyki z kryminałem, choćby cykl Mike’a Careya o Feliksie Castorze czy Akta Dresdena Jima Butchera . Co prawda, tam głównymi bohaterami są mężczyźni. Ale jeśli powieść Izmajłowej czegokolwiek dowodzi dobitnie, to tego, że płeć bohatera to nie wszystko.