Nigdy nie patrzył w twarz ofiar. Wpadł przez kulę w głowie
W październiku 1955 r. na ostry dyżur w Krakowie zgłosił się mężczyzna z uporczywym bólem głowy. Prześwietlenie wykazało, że w jego potylicy tkwi pocisk z broni kaliber 6,35 mm. Był to początek końca jednego z najsłynniejszych seryjnych morderców w powojennej historii Polski.
Helena Kowalik to nagradzana dziennikarka i pisarka specjalizująca się w sprawach kryminalnych. Jej książka "PeeRel zza krat", którą w formie audiobooka możecie posłuchać w Audioteka.com, to zbiór reportaży z głośnych procesów w latach 1946–1989. Jest on, jak pisze we wstępie autorka, "takim okienkiem, soczewką w oglądzie PRL z perspektywy więziennej kraty".
Wśród wielu nieprawdopodobnych historii znalazł się rozdział o Władysławie Mazurkiewiczu. Straconego w 29 stycznia 1957 r. przestępcę prasa okrzyknęła "Pięknym Władkiem" i "Eleganckim mordercą", a jego proces śledził nie tylko Kraków, ale i cała Polska.
Nic dziwnego, bowiem przypadek Mazurkiewicza nie miał odpowiednika w historii polskiej kryminalistyki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nuda latem? Audiobooki to najlepsze rozwiązanie
Panie potraciły głowy dla "inżyniera"
Mazurkiewiczowi udowodniono w sumie sześć morderstw. Pierwszego udanego zabójstwa miał się dopuścić w 1943 r., a ostatniego, w dodatku podwójnego, w 1955 r.
Jego modus operandi zawsze był taki sam: Mazurkiewicz mordował tylko i wyłącznie powodowany chęcią zysku, a jego ofiarami byli ludzie, na których władza patrzyła z niechęcią: dorobkiewicze nielegalnie handlujący złotem i walutą, pragnący zwielokrotnić swój stan posiadania.
Zresztą tego argumentu użył przed sądem obrońca Mazurkiewicza, twierdząc, że owszem, jego klient mordował, ale kogo? Szkodników socjalistycznego państwa!
Wieść o zatrzymaniu Władysława Mazurkiewicza była szokiem dla całego Krakowa, ale szczególnie dla tamtejszej socjety. Mężczyzna latami obracał się w wyższych sferach, gdzie nazywano go "inżynierem" czy "mecenasem".
"Bardzo przystojny, świetnie ubrany, wypielęgnowany (za kierownicą zawsze w irchowych rękawiczkach), lubił otaczać się pięknymi kobietami. Adorował je jak w przedwojennych romansach. Wybrance wysyłał codziennie bukiet czerwonych róż, obwoził swym zagranicznym autem po Krakowie. Jak przystało na króla życia, szybko się nudził. Panie z zacnego towarzystwa dawnej arystokracji ceniły sobie jego maniery i uczynność" - pisze Kowalik.
Skąd syn zecera i kury domowej miał na to wszystko pieniądze? Zanim zaczął mordować, w czasie okupacji współpracował z kapitanem krakowskiego gestapo, pomagając mu upłynnić żydowskie złoto zagrabione z getta.
Dzięki wysoko postawionemu protektorowi Mazurkiewicz był nietykalny, trafił na salony, a po nadejściu nowego ustroju dalej roztaczał wokół siebie pozory koneksji z władzą. Dlatego nawet świadomi jego przestępczego procederu milczeli, myśląc, że wykonuje on zlecenia bezpieki.
Typ wrażliwca
W "PeeRel zza krat" Helena Kowalik przytacza zeznania jego pierwszej niedoszłej ofiary, którą Mazurkiewicz usiłował zabić w 1943 r. Mężczyzna nazywał się Tadeusz Bommer i był Żydem. "Piękny Władek" chcąc zagarnąć jego pieniądze, poczęstował go kanapką z cyjankiem.
"Już po pierwszym kęsie czuje dziwną gorycz i jakby zapach migdałów. Wypluwa to, co miał w ustach, resztę bułki z wędliną chowa do kieszeni. Kręci mu się w głowie, czuje drętwienie ciała. Ostatkiem sił dociera do pobliskiego domu. - Jestem otruty - bełkocze. Gospodarz daje mu mleka i odwozi do lekarza w Krakowie. Kiedy zbadano bułkę, okazało się, że pod wędliną był cyjanek. Bommer w obawie, aby nie rozpoznano w nim Żyda, nie zgłasza sprawy na gestapo" - relacjonuje autorka.
Po truciznę Mazurkiewicz sięgnął jeszcze raz. Resztę ofiar zamordował strzałem w tył głowy. Podobno był typem wrażliwca i nie chciał patrzeć im w oczy. W ten sposób wykończył dwie siostry: Jadwigę de Laveaux (wcześniej zabił jej męża) i Zofię Suchową. Ich ciała policja znalazła zabetonowane w podłodze należącego do Mazurkiewicza garażu znajdującego się nieopodal cmentarza Rakowieckiego. Były to jego ostatnie ofiary.
Wybuchowa "żabka"
Mazurkiewicz pewnie nigdy by nie wpadł, gdyby nie nieprawdopodobne szczęście jego niedoszłej ofiary, Stanisława Łopuszyńskiego, którego morderca mamił interesem z marynarzem chcącym pozbyć się nielegalnie przemyconych zegarków.
"Piękny Władek" kilka dni mydlił mu oczy, w końcu upił i wracając z Zakopanego do Krakowa chciał zabić strzałem z pistoletu.
"Jest noc. Na wysokości Przełęczy Zbójnickiej budzi go silny ból głowy. Stoją na poboczu, inżynier przeciera szybę z przepraszającym uśmiechem. - Głupio mi, nastraszyłem pana żabką, bo coś mi mignęło na szosie, jakby zwierz. ("żabka" to własnoręcznie zrobiona petarda). Stanisław Ł. dotyka głowy, czuje lepkość krwi. W Krakowie od razu idzie na pogotowie. Lekarz stwierdza drobne zranienie, wystarczy założenie opatrunku" - relacjonuje autorka "PeeRel zza krat".
Ale ból nie ustawał. Kiedy ofiara Mazurkiewicza zgłosiła się na ostry dyżur, na prześwietleniu lekarze zobaczyli kulę tkwiącą w jego głowie. Przypadek Łopuszczyńskiego można porównać do trafienia szóstki w totka.
Natomiast dla krakowskiego bon vivanta diagnoza okazała się przepustką na stryczek.
Z papierosem w ustach
Proces rozpoczął się 6 sierpnia 1955 r. Władysława Mazurkiewicza oskarżono o sześć zabójstw i dwa usiłowania. Przyznał się do nich, bo milicja zagroziła, że aresztuje jego schorowanego ojca.
Sprawa wywołała ogromną sensację. Aby dostać się na salę rozpraw, trzeba było mieć specjalną wejściówkę - bilety osiągały na czarnym rynku niebotyczne ceny, a i tak schodziły jak ciepłe bułeczki. Na sali znajdowali się dziennikarze wszystkich liczących się redakcji w Polsce. Podobno był taki ścisk, że notesy musieli trzymać na kolanach.
Mazurkiewicza bronił słynny mecenas, 84-letni Zygmunt Hofmokl-Ostrowski, który 30 lat wcześniej zaczął strzelać w sądzie do świadka, który miał go obrazić. To właśnie on broniąc swojego klienta mówił wprost, że Mazurkiewicz w pewnym sensie przysłużył się społeczeństwu.
Hofmokl-Ostrowski utrzymywał także, że na decyzje jego klienta miało wpływ nieszczęśliwe dzieciństwo i że jest urodzonym mordercą zmagającym się z zaburzeniami psychicznymi. Biegli byli jednak innego zdania. 30 sierpnia 1956 r. zapadł wyrok - ośmiokrotna kara śmierci.
Wyrok wykonano 29 stycznia 1957 r. Ostatnim życzeniem Mazurkiewicza, który na szafot szedł z papierosem w ustach, było zobaczenie się z macochą.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" wplątujemy się w "Ukrytą sieć", wracamy do szokującego procesu "Depp kontra Heard" oraz ponownie zasiadamy do kanapkowej uczty w "The Bear". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.