„To był szalony pomysł. Bezimienna, zagubiona kobieta. Pożółkłe zapiski Portugalczyka ze szlacheckiego rodu. Kurs językowy dla początkujących.” Myśl o uciekającym czasie. Z takiego powodu nie wyjeżdżało się w środku zimy do Lizbony”. Dlaczego więc Raimund Gregorius wyjechał? Dlaczego zagubiony w papierach filolog klasyczny, dla którego „miasto, w którym żył, było jak obudowa, zamieszkana jaskinia, bezpieczna konstrukcja. Wszystko inne oznaczało niebezpieczeństwo”, pozwolił, by słowa pozostawione przez nieznanego mu człowieka z obcego kraju wyrwały go z utartych kolein codziennej rutyny, nakazały mu dokonać w swoim życiu istnego trzęsienia ziemi, wyrwać się z kieratu i pognać za ledwie uchwytnym cieniem wbrew wszelkim racjonalnym przesłankom? Co takiego tkwiło w tych zdaniach i kim był ich autor?
Choć sam Amadeu do Prado nie pojawia się na scenie, jego słowa zatrzymane na papierze i jego wizerunki zachowane w pamięci tych, którzy go znali, układają się w doskonały, wielowymiarowy portret psychologiczny. Nieprzeciętnie uzdolniony i wrażliwy uczeń, marzący o zupełnie innej przyszłości, niż ta, którą wybiera, by zadośćuczynić pragnieniu ojca; ambitny i pełen poświęcenia lekarz, którego niespodziewana sytuacja stawia w konflikcie między złożoną przysięgą a powinnością obywatelską; aktywista podziemia walczącego z reżimem Salazara, sprzeciwiający się bezmyślnie wydanemu wyrokowi i narażający własne życie dla ratowania niewinnej osoby... Każda z jego twarzy jest prawdziwa i na każdą rzuca cień posępna postać ojca, schorowanego, pryncypialnego i kostycznego sędziego, tak samo jak syn cierpiącego z powodu wewnętrznej sprzeczności (w tym przypadku między rolą człowieka sprawiedliwego i funkcjonariusza reżimu) – ale, w odróżnieniu od syna, nieumiejącego w porę wyartykułować swoich rozterek. Bardziej pobieżnie
zarysowane, ale wcale nie płytsze i nie mniej dramatyczne są postacie Adriany, Marii João, Jorge i starego bojownika João Eçu; jedyną, której autor poświęcił znacznie mniej miejsca, choć odegrała tak ważną rolę w historii Amadeu, jest Estefánia – ale może to celowy zabieg, podkreślający pospieszność ostatnich poszukiwań Gregoriusa?
Choć w całej tej pogoni za śladami „złotnika słów”, jak sam siebie nazwał do Prado, nie ma ani śladu sensacji, ani cienia niesamowitości – śledzenie kroków Gregoriusa, odtwarzanie poszczególnych etapów życia obiektu jego poszukiwań, tropienie związku wydarzeń ze słowami wciąga tak bardzo, że dosłownie trudno powieść odłożyć. A jeszcze bardziej przyciągają uwagę, uwodzą, oczarowują kolejne rozdziały książeczki Prado – genialnego pisarza-myśliciela, który zbyt późno odkrył swoje powołanie. To rzeczywiście jubilerska robota, te fragmenciki balansujące gdzieś pomiędzy esejem filozoficznym a prozą poetycką, spisane językiem kunsztownym (ale nie na tyle, by okazać się nieczytelne dla przypadkowego odbiorcy) i wyrazistym, opowiadające o tym, co w człowieku najbardziej ludzkie: ciekawości świata i potrzebie i utrwalania swoich wrażeń, pragnieniu poznania samego siebie, emocjach rodzących się w relacjach z innymi ludźmi. jakie czytałam w ciągu ostatnich lat. Czytałam do północy i następnego dnia ledwie oparłam się pragnieniu, by zacząć od nowa. Ale wiem, że zrobię to jeszcze niejeden raz.