Swego czasu Andrzej Sapkowski dowodził, że fantasy o słowiańskim rodowodzie nie tyle jest niemożliwa do napisania, ile nie ma co liczyć na masową publiczność w naszym kraju. A to dlatego, że pamięć o słowiańskich mitach nie jest w polskim społeczeństwie żywa – w przeciwieństwie do pamięci o mitologii celtyckiej Brytanii, która w dzisiejszym świecie, nie tylko anglosaskim zresztą, jest znana o niebo lepiej. Pogańskie korzenie słowiańskości zostały bowiem na naszych ziemiach skutecznie wyplenione i tylko nielicznym ich elementom udało się zaadaptować do zastępującej pierwotną kulturę, opartą na zachodnim chrześcijaństwie. Choć AS polskiej fantastyki potem nieco złagodził swoje poglądy na rzeczony temat, to chyba w kwestii nieznajomości przez Polaków historii i religii Słowiańszczyzny trzeba przyznać mu rację. Dlatego też każdy, kto podejmie wyzwanie umieszczenia swojej opowieści fantasy w prasłowiańskich czy słowiańskich realiach, musi wziąć na siebie zadanie nie tylko dostarczenia czytelnikowi bardziej czy
mniej wartościowej rozrywki, ale również solidnej dawki informacji o ówczesnych czasach i ludziach, o stosunkach społecznych, zwyczajach i wierzeniach. Ta rola edukacyjna prozy eksplorującej słowiańskie motywy jest niezwykle istotna, bo przecież – jako się rzekło – żyjemy w kraju, gdzie przeciętny czytelnik więcej wie o Królu Arturze i elfach niż o Trzygławie czy mamunach.
Niełatwego wyzwania połączenia „przyjemnego” (przygodowej fantasy historycznej) z „pożytecznym” (edukowaniem o zaginionym świecie dawnych Słowian) nie przestraszył się gdański historyk Michał Krzywicki. Akcję swojej debiutanckiej powieści Plagi tej ziemi umieścił w XII w. w krainie połabskich Słowian, będącej dla współczesnego Polaka zupełną terra incognita. Zamieszkujące rozległe tereny – pomiędzy górami na południu, Bałtykiem na północy, Łabą na zachodzie i Odrą na wschodzie – liczne słowiańskie plemiona były w tym okresie ostatnimi ludami w centrum Europy, które jeszcze nie przyjęły chrześcijaństwa. Gwoli ścisłości należy nadmienić, że niektórzy z połabskich książąt dali się ochrzcić, ale ich poddani, a czasem w tajemnicy i oni sami, nadal czcili dawnych bogów. Subtelnych rozróżnień pomiędzy „bardziej” i „mniej” chrześcijańskimi Słowianami nie czynili jednak uczestnicy krucjaty, którzy ruszyli z sąsiednich krajów niemieckich na Połabie w 1147 r. Co prawda na swoich sztandarach mieli wypisane, że
celem ich zbrojnej wyprawy jest nawracanie pogan, i do tego też zostali pobłogosławieni przez papieża, ale większość z nich bardziej pragnęła zdobyć łupy i żyzne ziemie niż nowe owieczki do Pańskiej trzody. Najbardziej wyrazistym symbolem tej prawdziwej – a nie deklarowanej – postawy stało się oblężenie przez krzyżowców Szczecina, wówczas grodu już od lat chrześcijańskiego.
Jednym z czołowych przywódców krucjaty uczynił autor powieści Bernarda z Clairvaux – sławnego w ówczesnym świecie mnicha i dyplomatę, orędownika walki za wiarę, poszukującego w zapomnianych przez Boga leśnych ostępach i bagnach połabskiej Słowiańszczyzny tajemnej księgi, wywiezionej z Jerozolimy, a potem ukrywanej w katarskiej Langwedocji. Jednak to nie on jest główną postacią opowieści, a będący jego przybocznym mnich Przecław – kiedy trzeba medyk, a kiedy trzeba truciciel, nie stroniący od przyjemności stołu i niewieścich wdzięków. Drugim bohaterem Plag tej ziemi jest słowiański książę Jaksa z Kopnika, władający plemiennymi włościami, ale pretendujący do objęcia książęcego stolca w Brennie po śmierci Przybysława i pozbyciu się jego żony Petrysy. Oddzielne i wspólne przygody Przecława i Jaksy, rozgrywające się na tle połabskiej krucjaty, stanowią treść powieści Krzywickiego. Roi się w nich od intryg, zdrad, gwałtu i krwawych porachunków, ludzkiej podłości i okrucieństwa. Jedynym prawem, uznawanym
przez aktorów tego brutalnego dramatu, jest prawo pięści, a pojmowanie wartości chrześcijańskich sprowadza się do zaprowadzania tego prawa w imię Boże. Kreśląc taki realistyczny, a miejscami wręcz naturalistyczny obraz dzikich obyczajów, autor stara się odwzorować na kartach książki ówczesną okrutną rzeczywistość i przybliżyć nam mentalność ludzi tamtych czasów.
W powieści znajdziemy także trzeciego wysuwającego się na pierwszy plan bohatera, tym razem zbiorowego. Jest nim panteon słowiańskich bóstw i demonów. Nieprzebyte bory i mokradła zamieszkują bowiem różne topielice i mamuny, południce, gudełki i brzeginie, chmurnice, letuny i rusałki. Istoty te aktywnie uczestniczą w przedstawionych wydarzeniach, bezpośrednio wpływając na ludzkie losy. Mają jednak smutną świadomość, że są częścią świata odchodzącego w niebyt, że już niebawem wyznawcy Krzyża na stałe zagoszczą w ich dziedzinach, a one same będą musiały poddać się i zginąć, albo uciec i ulec zapomnieniu. Sceny z ich udziałem przesiąknięte są więc goryczą i nostalgią za „dawnymi, dobrymi czasami”, kiedy to starzy bogowie i ich półboscy słudzy niepodzielnie panowali nie tylko w leśnych ostępach, ale i w ludzkich duszach.
Krzywicki ożywił w swojej powieści świat całkowicie dzisiaj zapomniany. Zrekonstruował go na podstawie nielicznych źródeł, starając się uczynić spójnym i przekonującym. W dużym stopniu mu się to udało, choć czasem w tkance owego świata daje się zauważyć drobne niedostatki i anachronizmy. Jednak najbardziej przemawia do czytelnika wyrazistość charakterów przedstawionych postaci i sugestywna surowość ich obyczajów. Choć trudno się z bohaterami utożsamiać, to ich powieściowy wizerunek wydaje się w dużym stopniu prawdziwy. Tacy, a może nawet jeszcze mniej ludzcy, byli ówcześnie mieszkańcy połabskich kniei. Sam książę w tamtych czasach stosował metody, których dziś nie powstydziłby się niejeden mafioso. A opiewana w pieśniach książęca drużyna? To po prostu zbrojny gang wymuszający od rolników i kupców haracze za „ochronę”, tylko dla niepoznaki nazywane podatkami. Malowany przez autora obraz jest na tyle wiarygodny, że współczesnego człowieka, przyzwyczajonego do ciepłych domowych pieleszy, przechodzą ciarki
na samą myśl o przeniesieniu się do tego barbarzyńskiego świata – pełnego okrucieństwa i niegodziwości, smrodu, brudu i niewygód. Ale im mniej chcielibyśmy na dwunastowiecznym Połabiu zamieszkać, tym większą fascynację budzi poznawanie epizodów jego dziejów, wydartych zbiorowej niepamięci. Zaprawdę dobrze się stało, że taka książka została napisana, jest bowiem szansą na obudzenie w czytelnikach zainteresowania słowiańskim dziedzictwem.