Nieznany koszmar obozu koncentracyjnego Gross-Rosen
W 1946 roku rozpoczął się proces przez współczesnych nazwany "Małą Norymbergą". Sześciu obozowych katów stanęło przed polską prokuraturą.
Lato 1946 roku, Świdnica. W atmosferze sensacji do miasta przybywa transport więźniów – byłych esesmanów, obozowych katów. Wśród nich jest sześciu wartowników KL Gross-Rosen, zatrzymanych przez aliantów i Sowietów w roku 1945. Rozpoczyna się żmudne śledztwo, w którym polska prokuratura próbuje im udowodnić winę. Tysiące stron dokumentów, setki świadków, godziny rozpraw i miesiące oczekiwań na wyrok.
Współcześni zaczynają nazywać ten proces polską Norymbergą. Sześć spraw i dziesięć życiorysów pokazuje nieznany koszmar obozu koncentracyjnego Gross-Rosen.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak publikujemy fragment książki "Mała Norymberga. Historie katów z Gross-Rosen" Agnieszki Dobkiewicz.
Gdy wchodzi się na teren byłego obozu Gross-Rosen, leżącego dziś w granicach Polski, uderza cisza. Obóz po wojnie został rozebrany i powoli zarastał drzewami. Zniknęła część oświęcimska, nazwana tak z powodu koncentrowania w niej więźniów z ewakuowanego Auschwitz.
Właśnie w tym obozie miały stanąć osławione piece krematoryjne z najbardziej znanego miejsca zagłady, ale na szczęście nie dojechały na czas. W latach 80. na terenie byłego obozu utworzono muzeum, które objęło opieką to miejsce i pamięć o nim. Trwają prace nad rekonstrukcją zabudowań, gromadzona jest też dokumentacja, która w formie oryginalnej praktycznie nie przetrwała.
W 2017 roku podczas takich prac w rowach przeciwlotniczych natrafiono na szczątki 64 osób. Prawdopodobnie obywateli Belgii, więźniów, których przywieziono tutaj w ramach akcji Nacht und Nebel (Noc i Mgła).
Nie jest tajemnicą, że takich mogił w obozie i jego filiach może być więcej. Skala popełnionych w tym miejscu zbrodni przeraża, ale gdy wchodzi się na teren byłego obozu, widać wyrównane ścieżki, przyciętą trawę i pozostałości fundamentów stojących tu kiedyś budynków. I słychać tę straszną niepokojącą ciszę.
Nam, współczesnym, bardzo trudno dostrzec tutaj dramaty konkretnych ludzi i zrozumieć, co znaczą kromka chleba, niechcący wylany talerz zupy czy zepsute okulary, które uniemożliwiają przeżycie. Bo życie w obozie nie było bohaterskie. Podobnie jak śmierć. Ludzie umierali po cichu, w smrodzie, brudzie, wśród insektów i w poczuciu, że nikt się o tym nie dowie.
Dlatego postanowiłam za pomocą zbioru reportaży zapełnić obóz Gross-Rosen prawdziwymi ludźmi i opowiedzieć ich historie. Chciałabym, by każdy, kto odwiedzi potem to miejsce, przechodząc przez bramę, zauważył przy niej młodziutkiego Piotra Ponomarenkę, który zaskoczony komentuje obecność ukraińskiego szefa wartowników.
Chciałabym, by zobaczył zwężające się oczy samego Aleksandra Wasnjuka, dotkniętego słowami chłopaka, i gest palcem w kierunku Piotra, który przypieczętował jego los. Powinniście zobaczyć tego samego Ponomarenkę prowadzonego w stronę szubienicy. Czy słyszcie jego płacz? Czy widzicie, jak doskakuje do niego usłużny Pippel i wykopuje mu stołek spod nóg?
Zamknijcie oczy i posłuchajcie, jak ciężarówki jadą Lagerstrasse do krematorium. Zwożą tu więźniów z wyrokami. W obozie zarządzono Blocksperre. Więźniowie mają zostać w barakach i głośno śpiewać. Za chwilę słyszą wystrzały. Liczą je, bo w ten sposób oceniają skalę dokonywanej zbrodni.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Przed ścianą straceń, tam gdzie dziś stoją tablice pamiątkowe, na ziemię osuwają się ludzie. SS-mani odchodzą, a z krematorium wyskakują funkcyjni i ładują ciepłe jeszcze zwłoki na wózek. Za chwilę nad okolicą znowu unosi się zapach, który nie pozostawia złudzeń. Ponoć wieczorem zaraz obok na ławeczce pod rosnącą tam czereśnią lubił siadywać ostatni z komendantów obozu. Pewno porywały go wtedy swoim urokiem Wzgórza Strzegomskie.
Gdzieś z daleka słychać słowa ulubionej piosenki więźniów Madagaskar Lied o marynarzach: "[…] wszyscy tęsknią za domem, który chcieliby zobaczyć ponownie". W 1943 roku nawet jej śpiewania zabroniono, bo słowa o zarazie toczącej statek, na którym utknęli marynarze, za bardzo miały się Niemcom kojarzyć z ich ówczesną sytuacją polityczną. Grała za to orkiestra obozowa. Więźniowie w jej rytm wychodzili do pracy i wracali do obozu. Ostatni raz instrumenty więźniów zagrały, gdy statek już tonął, a obóz w pośpiechu ewakuowano.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Zapełnijcie obóz moimi opowieściami. One pomogą zrozumieć, gdzie jesteśmy i jaka tragedia się tutaj wydarzyła. Niech z tej przerażającej ciszy dotrze do Was skarga tych, którzy tutaj zakończyli swoje życie. I jeśli choć jedna z osób, które przeczytają tę książkę, przystanie na terenie byłego obozu, dosłyszy ten krzyk niewolonych i mordowanych ludzi, poczuje ten charakterystyczny zapach palonych ciał, zobaczy, jak w pasiakach piątkami niewolnicy noga za nogą idą w stronę kamieniołomu, bez pewności, czy jeszcze wrócą do obozu, będę miała poczucie, że ten reportaż był potrzebny.
Agnieszka Dobkiewicz, "Mała Norymberga. Historie katów z Gross-Rosen", premiera 12 sierpnia.