Koniec mitu poety-nędzarza
Dobre pióro nie zawsze idzie w parze z pieniędzmi, ale tak jak lekko i sprawnie Tuwim pisał, tak samo lekko i sprawnie zgarniał za swoje teksty niemałe pieniądze. Lwia część jego miesięcznych zarobków pochodziła z pisania tekstów dla kabaretów: "Bo zarabiał nie tylko na tym, co pisał, ale dostawał pieniądze i za to, czego nie napisał. Miał z Qui pro Quo umowę na wyłączność, nie wolno mu było sprzedawać swoich utworów innym kabaretom.
Monopol na Tuwima, ku zazdrości pozostałych aktorek, miała przez pewien czas Hanka Ordonówna. Dostawał za to miesięcznie cztery tysiące złotych, kwotę niewyobrażalną nawet dla ludzi opłacanych w II RP bardzo dobrze. W porównaniu z zarobkami Tuwima w Qui pro Quo inni skamandryci byli nędzarzami".
Po wojnie nie było inaczej: po powrocie z emigracji "w stolicy czekała już na Tuwima służbowa limuzyna z kierowcą (wkrótce także sekretarka) [...], duże mieszkanie w kamienicy wydawnictwa Czytelnik przy ulicy Wiejskiej 14 [...], umeblowane sprzętami wyszabrowanymi z Wrocławia. W liście do siostry pochwalił się, że sekretarka prezydenta Bieruta proponowała mu zamieszkanie [..] które przed wojną zajmował Wieniawa-Długoszowski i gdzie nieraz odwoził go "w sztok pijanego", ale odmówił [...]. Kamienica przy Wiejskiej była wystarczająco wygodna".
Na zdjęciu: Tadeusz Boy-Żeleński i Julian Tuwim