Bohaterowie klasycznych powieści przeważnie są bezdzietni. Pisarze piszą książki, a prawdziwi mężczyźni płodzą i wychowują synów na jeszcze prawdziwszych mężczyzn. Natomiast John Irving napisał, trzynastą już z kolei powieść, której głównym bohaterem jest autor bestselerów, wspominającym sobie historię własnych ukrytych pragnień, nie zapominając o najbliższej rodzinie i przyjaciołach z dzieciństwa. Dobre zarobki plus satysfakcja zawodowa sprzyjają uprawie bujnego życia erotycznego, co nie zmienia faktu, że realizacja amerykańskich marzeń przynosi ze sobą tragikomiczne kłopoty z powszechnie obowiązującą obyczajowością. A ta ostatnia, jak kobieta, zmienną jest. Podobnie przedstawiał się Świat według Garpa . Podobnie też jawił się świat w mrocznej Ostatniej nocy w Twisted River . Chciałoby się rzecz, że jaki jest Irving każdy widzi, ale tym
razem nie dość, że jego prowadzący w pierwszej osobie narrację prawie siedemdziesięciolatek nie doczekał się potomstwa, to jeszcze czuje pociąg seksualny zarówno do kobiet, jak i do mężczyzn.
Podobno biseksualizm jest obecnie modny wśród młodzieży (bo po co się ograniczać), ale nie zawsze było tak różowo i kolorowo. Narrator jest biseksualny, więc jest inaczej. Inaczej, ale czy ciekawiej? Inaczej, ale czy lepiej dla czytelnika? Prawdę mówiąc, odpowiedź na zadane pytania, przychodzi mi z trudem, bo pierwszy kontakt z trzynastą powieścią Amerykanina, rozpoczął się dla mnie pechowo. Kręciłem nosem, że za dużo tego cukru w cukrze. Narzekałem, że wszystkie te transgenderyzmy, mile wspomagające dalszy plan (pamiętacie odmienionego amerykańskiego futbolistę – przyjaciela Garpa), wywołane pod tablicę, w jednej osobie i roli głównej, brzmią dość nachalnie. Nie przepadam za histerią. Nie rajcują mnie rozmowy o cielesności z Ewą Drzyzgą, przypudrowane cytatami z Szekspira (do czego mogą zachęcać szkolne przebieranki, tego nie wie nikt?), niemieckimi klasykami (Wielki Goethe i anielski Rilke ), a także niezapomnianymi powieściami (od Wielkich nadziei poprzez Panią Bovary do Mojego Giovanniego - skądś trzeba było się dowiedzieć o „smrodzie miłości”). No bo trzynastoletni Bill, pod wpływem buzujących w nim hormonów, postanawia zostać pisarzem oraz pójść do łóżka z panną Mróz – małomiasteczkową, aczkolwiek nie pozbawioną wyniosłości i urody bibliotekarki, w której rzecz jasna, podkochują się wszyscy mężczyźni z First Sister (kolejna pipidówa z tartakiem w twórczości Irvinga). Dodam od razu, że młodemu, aczkolwiek starzejącemu się w trakcie człowiekowi, uda się spełnić obydwa marzenia. Jego życie jest udane i spełnione. Z kolei nam, jako czytelnikom, wypada przyklasnąć, że nawet
rodzinna tajemnica (Bill podobnie jak Garp nie wie za dużo o swoim biologicznym ojcu) zostaje na końcu powieści rozwiązana; i wszystko jest jasne, jak słońce nad Kastylią.
Oczywiście ironizuję, ale pomimo tego, biorę się za powieść drugi raz. Dotychczas Irving „wchodził” mi za pierwszym razem. Tym razem jednak jest inaczej, i chociaż czerpię teraz z obcowania z wielością pożądań więcej przyjemności, to jednak trudno nie przyznać się do pewnego rozczarowanie powieścią, która jak na mój gust, sprawia wrażenie niedopieczonej.Fabuła, pomimo zabawnych (lecz także złowieszczych fragmentów o epidemii AIDS w latach osiemdziesiątych) momentów, okazuje się przewidywalna. Stwierdzenie, że uciekający z kochankiem tatuś nie jest złym facetem, bo nie jest właściwie facetem, wręcz osłabiło mnie. Podobnie jak przypomnienie sobie o istnieniu piosenki Elektrycznych Gitar, według której „Ona jest pedałem”. (Czasami zastanawiam się, czy Irving nie stara się unaocznić swoim czytelnikom lacanowskiego twierdzenia, iż ona jednak jest fallusem). Poza tym postaci, według moich dość heteryckich wyobrażeń, są ekstrawaganckie, ale nie zapadają szczególnie w pamięć. Dlatego w porównaniu do wydanej dwa
lata temu Ostatniej nocy w Twisted River - spadek poziomu, chociaż wielu chciałoby doświadczyć takiego upadku. Mam na myśli, rzecz wiadoma, seksu z bibliotekarką.