Uzależnienie od utraty krwi
Jeden z lekarzy stwierdził wręcz, że mężczyźni ci byli już mimowolnie fizycznie uzależnieni od utraty krwi: "Aby utrzymać ich przy życiu, lekarze musieli podawać im suplementy z żelazem i co jakiś czas upuszczać krew, inaczej bowiem mogliby umrzeć z nadmiaru tlenu w układzie krążenia. Po wielu tygodniach spędzonych w niewoli więźniowie byli zbyt słabi, by nawet myśleć o ucieczce".
W toku śledztwa okazało się, że ofiar prowadzącego fermę krwi Yadhava było znacznie więcej, ale gdy tylko wyczuwał on, że któryś z dawców jest już śmiertelnie chory, wsadzał go do autobusu jadącego za miasto. W ten sposób pozbywał się problemu i nie odpowiadał za ofiary śmiertelne.
"Papu Yadhav prowadził drobiazgową dokumentację, w której zapisywał, ile krwi sprzedał poszczególnym bankom krwi, szpitalom i lekarzom, a także ogromne sumy pieniędzy, które otrzymywał w zamian. Dzięki tym zapiskom policja bez trudu rozpracowała całą operację" - czytamy w "Czerwonym rynku".