Szpital z horroru rodem
Miejsce, które przez trzy lata było więzieniem wychudzonego mężczyzny okazała się sklecona w pośpiechy szopa, wciśnięta między betonowy dom Papu Yadhava i oborę. "Żelazne drzwi szopy zaopatrzone były w solidną zasuwę, na której wisiała mosiężna kłódka. Zza półcentymetrowej tafli metalu dochodziły głosy".
Po rozbiciu kłódki, policjanci ujrzeli coś na kształt oddziału szpitalnego z horroru rodem: "Na drewnianych tyczkach wisiały kroplówki, pacjenci jęczeli głośno, jakby wybudzali się z delirium. Pięciu wyniszczonych mężczyzn leżących na małych plecionych łóżkach z trudem podniosło głowy, by spojrzeć na nowo przybyłych. Budynek wypełniało parne, lepkie powietrze, od blaszanego dachu bił okropny żar, który upodabniał wnętrze więzienia do rozgrzanego piekarnika.
Jeden z mężczyzn wpatrywał się szklistymi oczami w sufit, podczas gdy jego krew sączyła się powoli przez plastikową rurkę do woreczka leżącego na podłodze. Był zbyt słaby, by protestować. W foliowej torebce obok jego łóżka leżało już pięć wypełnionych krwią opakowań o pojemności czterystu pięćdziesięciu mililitrów oraz dziewiętnaście pustych, gotowych do napełnienia. Na każdym z nich znajdowały się oficjalne naklejki miejscowych banków krwi, a także kody paskowe i plomby centralnego organu nadzorującego" - pisze w "Czerwonym rynku" Carney.