Osoby, które czytały * Miasto ślepców, powinien zainteresować fakt umiejscowienia akcji *Miasta białych kart w tej samej nienazwanej stolicy. Intrygujące bowiem mogą być zarówno powody, które skłoniły Jose Saramago do powrotu do znanej scenerii, jak i nowe wyzwania, przed którymi stają znani nam bohaterowie. Tym razem, zaledwie kilka lat po ciężkich przeżyciach związanych z epidemią białej ślepoty, mieszkańcy tytułowego miasta sami wywołują sytuację, która w opinii najwyższych władz państwowych stanowi zagrożenie dla całego państwa. Podstawą demokracji są przecież wolne wybory, ale czy można mówić o udzieleniu mandatu do rządzenia, kiedy znacząca większość wyborców wrzuca do urn białe karty do głosowania?
Początkowo Jose Saramago koncentruje się na nastrojach panujących na szczytach władzy, ukazuje ciągłą rywalizację o wpływy pomiędzy premierem, prezydentem oraz ministrami i kulisy działań mających przywrócić „normalność”. Nie da się ukryć, ze obraz nakreślony przez portugalskiego pisarza nie jest budujący. Nie chodzi nawet o to, że przedstawiciele elit politycznych to w sumie ludzie mali, pełni słabostek i wad. Znacznie bardziej przygnębiające jest, że w imię ratowania demokracji sięga się po środki ją rujnujące. Mając w pamięci znane z historii początki różnych dyktatur, nie sposób zaś nie uznać, że przedstawiony w powieści rozwój wypadków jest niestety całkiem logiczny. Szkopuł w tym, że w sumie nie wynika z tego nic naprawdę interesującego. Obraz wyalienowania władzy, która podejmuje działania nieadekwatne do zaistniałej sytuacji, w sumie nie wywołuje u czytelników jakichś żywszych emocji. Dość obojętnie obserwujemy więc kolejne zdarzenia, które mają jedynie zobrazować przyjętą przez autora tezę.
Dopiero w drugiej części powieści akcja nabiera trochę życia. Na znaczeniu zaczyna zyskiwać tutaj postać komisarza prowadzącego śledztwo przeciwko znanej z * Miasta ślepców* żonie okulisty. Poznajemy również dalsze losy jej oraz członków grupy, którą się opiekowała w czasach białej ślepoty, ale stanowią oni zaledwie tło dla przedstawienia działań tego policjanta. Jose Saramago bowiem w sugestywny i przekonujący sposób potrafił ukazać emocje i dylematy komisarza, który z jednej strony starał się wywiązać ze zleconej misji, z drugiej zaś pozostać w zgodzie z własnym poczuciem sprawiedliwości.
Wprawdzie znawcy twórczości portugalskiego pisarza z pewnością są przyzwyczajeni do jego charakterystycznego stylu (między innymi dowolnie stosowana interpunkcja, niezwykle długie zdania oraz brak wyróżnienia dialogów), jednak w przypadku Miasta białych kart chyba potęguje on jeszcze wrażenie, że cała fabuła jest zbyt wykoncypowana. Krytyka władzy oderwanej od społeczeństwa to wprawdzie słuszna sprawa, ale powieść Jose Saramago tak naprawdę nie wnosi tutaj wiele nowego. Wielbicieli * Miasta ślepców* pragnę więc ostrzec, że mimo kontynuowania przez autora pewnych wątków w rzeczywistości mamy do czynienia z powieścią w pełni samodzielną i w dodatku dość odmienną. Właśnie dlatego wydaje mi się też, że Miasto białych kart przypadnie raczej do gustu jedynie osobom pasjonującym się polityką, a całkiem sporo pozostałych czytelników pozostanie obojętnych wobec przedstawionych w książce zdarzeń.