Terry Pratchett nie zwalnia tempa i pomimo ciężkiej choroby (w 2007 roku ogłosił, iż cierpi na Alzheimera) wciąż produkuje przynajmniej jedną powieść rocznie. W wydanej właśnie Długiej Ziemi brytyjski twórca znów opuszcza bezpieczny Świat Dysku. Tym razem jednak nie zatrzymuje się w XX-wiecznej Oceanii ( Nacja ), lecz kroczy w przyszłość w towarzystwie Stephena Baxtera, zasłużonego autora fantastyki naukowej.
O ile Pratchetta nikomu przedstawiać nie trzeba, o tyle Baxter jest w Polsce autorem być może nie anonimowym, ale zdecydowanie słabiej rozpoznawalnym. Dotychczas ukazało się u nas kilkanaście jego powieści z czego najbardziej znana jest napisana wraz z Arthurem C. Clarkiem trylogia "Odyseja czasu", powiązana z kultową serią "Odyseja kosmiczna". Pomimo kilku prestiżowych nagród i wielu nominacji trudno nazwać Baxtera kimś więcej niż sprawnym wyrobnikiem. Jego twórczości brak iskry, urzeka za to doskonałym przygotowaniem merytorycznym - świetnie wykształcony pisarz (absolwent matematyki i inżynierii) chętnie bierze się zwłaszcza za historie alternatywne (chociażby NASA).
Akcja Długiej Ziemi rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, 15 lat po tym, jak ludzkość odkryła możliwość podróżowania do alternatywnych wszechświatów. Tym właśnie jest tytułowa Długa Ziemia - to rozciągające się w nieskończoność alternatywne Ziemie, obfite w pożywienie i zwierzynę, czasem dziwaczne, zawsze jednak puste, zamieszkałe tylko przez istoty nieobdarzone świadomością. Co ciekawe, w świecie wykreowanym przez Pratchetta i Baxtera, do przemieszczania się pomiędzy wymiarami nie potrzeba kosmicznej technologii, ani mistycznych zdolności. Kroker - zasilaną ziemniakiem maszynkę służącą do przekraczania - każdy może skonstruować sam, kierując się instrukcją dostępną w Internecie.* Ba, niektórzy nie potrzebują nawet tego prostackiego kawałka techniki, gdyż urodzili się jako "naturalni kroczący".*
Takim naturalnym kroczącym jest Joshua Valienté, główny bohater Długiej Ziemi. Joshua, który pierwsze minuty życia przeżył na jednej z innych Ziem, jest podróżnikiem eksplorującym kolejne światy, samotnikiem przemierzającym najdalsze Ziemie, docierającym tam, gdzie inni się boją. Poznajemy go, gdy zgadza się wykonać zlecenie dla wszechmocnej Korporacji Blacka - wraz z Lobsangiem, sztuczną inteligencją, którą sąd uznał za człowieka, zbadać ma światy oddalone od Podstawowej o miliony Ziem.
Terry Pratchett zasłynął kiedyś powiedzeniem, iż "więcej się znajdzie magii w zwyczajnym domowym komputerze niż w sabacie czarownic" i wydaje się, że Długa Ziemia jest twórczym rozwinięciem tych słów. To przede wszystkim wyraz fascynacji autorów nauką, zwłaszcza ewolucjonizmem, geografią, geologią i teorią wieloświatów. Nie ma tu miejsca na magię, ani hochsztaplerkę - wszystko musi mieć swoje naukowe (lub chociaż zdroworozsądkowe) podstawy, każde niezwykłe stworzenie zostaje usprawiedliwione przez procesy ewolucyjne, a kolejne Ziemie to nie żadne światy fantasy, ale nasze Ziemie, na których po prostu historia potoczyła się inaczej.
Zdrowy rozsądek i zaufanie do nauki charakteryzują także wszystkich najważniejszych bohaterów Długiej Ziemi. Joshua, wychowany przez zaskakująco oświecone siostry zakonne, to idealny przykład człowieka rozsądnego - nie poddającego się prostym emocjom, analizującego rzeczywistość, metodycznego samotnika, ceniącego przede wszystkim ciężką pracę.* Jego nauczycielem, a czasami także mentorem, jest Lobsang, inteligentna maszyna, której potężne biblioteki danych pozwalają odpowiedzieć na niemal każde pytanie.* To z jego ust słyszymy najczęściej wykłady na temat zjawisk spotykanych na kolejnych światach. Jest w tych bohaterach coś z Tiffany Obolałej, bohaterki jednej z podserii "Świata Dysku". Podobnie jak Tiffany, kieruje nimi przede wszystkim inteligencja i podskórna potrzeba czynienia dobra (Lobsang jest buddystą chroniącym nawet myszy). Podobnie też jak Tiffany, bohaterowie Długiej Ziemi uważają, że największymi wrogami człowieka są zakorzenione w nim strach i nieufność wobec postępu.
Nie dziwi więc, że jedynym naprawdę negatywnym bohaterem powieści jest religijny fanatyk, pozbawiony możliwości przekraczania. Jego wojna przeciwko ekspansji ludzkości na Długą Ziemię ma w sobie coś z krucjaty - podczas spotkań organizowanych w ciemnych piwnicach, wykrzykuje o bluźniercach i naturalnym porządku rzeczy. To postać do głębi zepsuta, stylizowana niemal na Hitlera, nienaturalna do tego stopnia, że czytelnik zadaje sobie pytanie, dlaczego nie zasłużyła sobie na choć odrobinę empatii autorów. Wszak jest przecież przedstawicielem pokrzywdzonej (i opuszczonej) grupy osób zepchniętych na margines, gdy przed wszystkimi innymi otworzyły się bogactwa nieskończonych światów.
Naiwna wiara autorów w zdrowy rozsądek ludzkości jest przyczyną także innej słabości książki - fantazji na temat pokojowej kolonizacji. Wiele w tej rozgrywającej się w Stanach Zjednoczonych powieści mówi się o tym, że Długa Ziemia postrzegana jest przez ludzkość jako nowe Pogranicze. To pojęcie jest dla Amerykanów szczególnie ważne, oznaczało bowiem niegdyś tereny na Zachód od pierwszych kolonii - niezdobyte, niezamieszkałe, łudzące swoim ogromem i bogactwem. Zdobywanie Pogranicza to jeden z najważniejszych mitów budujących amerykańską tożsamość narodową. Dziś znamy go przede wszystkim z idealizujących go legend i westernów. I taka też wydaje się być wizja Pratchetta i Baxtera. Podbój Długiej Ziemi odbywa się w ich powieści zaskakująco gładko, jakby ludzie nagle zapomnieli o egoizmie i chciwości. To zastanawiający punkt widzenia, zwłaszcza w książce, która tak obnosi się ze swoją naukowością. Czyżby autorzy nie doczytali źródeł historycznych i nie dostrzegli, iż prawdziwemu zdobywaniu Pogranicza bliżej
było do serialu "Deadwood" niż "Domku na prerii"?
W Długiej Ziemi znalazło się nawet miejsce na kolonizacyjną utopię. W Szczęśliwym Porcie, dalekim świecie, do którego trafiają ofiary przypadkowego przekroczenia, ludzie koegzystują z trollami, inteligentnymi humanoidami, jakby zapomnieli o wojnach i zawiści. To sielanka wyjęta wprost z piosenki Johna Lennona. Nie ma tu religii, wojny, ani własności. Nie ma nawet żadnego cwaniaka, który podniósłby rękę na trolla. Są tylko uśmiechnięci mieszkańcy, których szczęścia nie mąci walka o byt - wszystko zapewnia im przecież obfitość Długiej Ziemi.
Idylliczność Długiej Ziemi przekłada się niestety na wrażenia z lektury. Łatwo odnieść wrażenie, że autorom tak spodobał się ich pomysł na świat, że zapomnieli obudować go wciągającą opowieścią. Dzieło Pratchetta i Baxtera czyta się wprawdzie z przyjemnością, ale bez żadnych emocji. To raczej przewodnik po nowym świecie, niż opowieść o zamieszkujących go ludziach. Autorzy z zadziwiającą beztroską zaniedbują wątki poboczne i bohaterów drugoplanowych. Wszystko, co dzieje się poza wyprawą Joshui i Lobsanga, zepchnięte zostaje na margines. Do tego stopnia, że gdy dochodzi do dramatycznego punktu kulminacyjnego, naprawdę trudno przejąć się losem anonimowych postaci.
Niedużo lepiej jest niestety z głównymi bohaterami. Interesującą postacią jest tylko Joshua, jednak jest to bohater, jakiego wielokrotnie przedstawiał nam już Terry Pratchett. Pozostali pierwszoplanowi aktorzy - Sally i Lobsang - zdają się istnieć tylko po to, by tłumaczyć czytelnikowi świat przedstawiony. Nawet najbardziej osobiste rozmowy pomiędzy Joshuą a Sally nie pogłębiają więc postaci, a opowiadają o Długiej Ziemi i rządzących nią mechanizmach.
"Długa Ziemia" to oczywiście początek cyklu. Trudno się spodziewać czego innego po książce autorstwa dwóch pisarzy zakochanych w wielotomowych tasiemcach. Drugi tom, zatytułowany "Długa Wojna" ma się ukazać jeszcze w 2013 roku. Pratchett utrzyma więc imponujące tempo pracy i zaliczy kolejny udany rok. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że będzie to powieść choć odrobinę głębsza i bardziej interesująca. Można by wtedy potraktować "Długą Ziemię" jako przydługi, nieudany wstęp.