Klimat lat trzydziestych powraca w najnowszej powieści Marcina Wrońskiego, który tym razem czyni ukłon w kierunku rodzimego kina tego okresu. Estetyka filmowa lat 20-tych i 30-tych, głośne nazwiska polskiego kina i światowe hity filmowe - to wszystko znajdziemy w książce o wiele mówiącym tytule Kino Venus. Bogini miłości obecna jest na każdym kroku, gdyż intryga w dużej mierze dotyczy kobiet lekkich obyczajów i kina dosyć specyficznego... Tym razem Maciejewskiemu przyjdzie się zmierzyć z handlem kobietami i całą bezwzględnością przemysłu erotycznego, czerpiącego profity z wykorzystywania naiwności młodych dziewcząt.
Kino Venus rozpoczyna się w nieciekawym momencie życia naszego bohatera, który „awansował” w dosyć specyficzny sposób: dzięki staraniom nowego komendanta, osobnika niezbyt przyjaźnie nastawionego do Zygi, ten ostatni ląduje na stanowisku komendanta posterunku w dzielnicy żydowskiej. Otoczony poplecznikami swego szefa, niekompetentnymi i nieprzyjaźnie nastawionymi, powoli traci zapał do swej pracy. Jego przyjaciele z przerażeniem obserwują rosnący marazm i zobojętnienie Maciejewskiego, któremu nowy szef zabrania nawet uprawiać boksu! Pomoc zjawia się pod postacią prywatnego detektywa, który oferuje udział w poszukiwaniach córki prominentnego biznesmena, porwanej i przetrzymywanej gdzieś w Lublinie.
W międzyczasie Maciejewski prowadzi śledztwo w sprawie zwłok żydowskiej prostytutki. Rzecz jasna, w pewnym momencie obie te sprawy łączą się jedną, dosyć paskudną całość. Wroński pozwala nam nawet uwierzyć, tylko na moment, w szczęśliwe zakończenie - córka biznesmena zostaje odbita z rąk porywaczy i co więcej: piękność w opałach zostaje kochanką swego wybawcy. Prawie jak w kinie. Prawie... Punktem wyjścia dla autora była historia szajki Cwi Migdal - grupy alfonsów i stręczycieli, którzy porywali młode dziewczęta i handlowali nimi, sprzedając je do przeróżnych domów publicznych. Jak zwykle Wroński pieczołowicie buduje świat przedstawiony, niezwykle realistycznie kreśląc obraz miasta pogrążonego w kryzysie gospodarczym: brud, bieda, rosnąca przestępczość - to wszystko bohaterowie odczuwają na każdym kroku. Dużo uwagi autor poświęca także przedwojennym Żydom, wykorzystując fakt istnienia sporej dzielnicy żydowskiej w przedwojennym Lublinie. Bardzo sprawnie wplata w całą intrygę watek Salki, szesnastoletniej
Żydówki, której losy pokazuje jako dosyć gorzką parafrazę wątku Stefci z Trędowatej. Nowa postać pozwala czytelnikowi poznać wszystkie aspekty handlu kobietami, od momentu „zarzucenia na nie sieci” - aż do chwili, gdy one same orientują się, w co tak naprawdę się wpakowały. Wroński poświęcił czas nawet na przyswojenie podstaw języka jidysz, by jego bohaterowie brzmieli bardziej realistycznie.
Wielbiciele kryminałów mogą być nieco zawiedzeni - kwestia prowadzonego śledztwa nie jest tutaj najważniejsza, w pewnym momencie nawet najbardziej nieuważny czytelnik orientuje się, kto jest „czarnym charakterem”. Wroński nie buduje pieczołowicie zagadki kryminalnej, jest ona raczej pretekstem do snucia opowieść o Lublinie i jego mieszkańcach. Jako hołd literacki oddany miastu Kino Venus sprawdza się znakomicie, jako powieść kryminalna niestety już nie. Nacisk położony został na kreślenie tła, uwypuklenie problemów postaci, przez co naturalna koleją rzeczy intryga nieco słabnie i nie ma miejsca na zawiłości akcji.
Nieco także martwi fakt, że Zyga stracił wiele ze swojej szorstkości, miłosne zawirowania nadwerężyły nieco twardą skorupę komisarza, odsłaniając jego nieco sentymentalne oblicze, które nie każdemu przypaść może do gustu. Słabo wypadają także momenty, gdy Wroński chce podkreślić szlachetne aspekty osobowości, każąc mu odgrywać szlachetnego policjanta w kontaktach ze strajkującymi robotnikami, bądź policjantem ukrywającym swoje żydowskie korzenie. Intencja szlachetna, ale wykonanie nieco kuleje i razi sztucznością, nie łącząc się w spójną całość z całą resztą charakteru Zygi. Nie wypadło to zbytnio naturalnie, a szkoda.
Pomimo ponurej tematyki Kino Venus jest pozycją zdecydowanie mniej mroczną, niż pierwsza część przygód komisarza Maciejewskiego. Być może to zasługa filmowej tematyki, a może sprawiła to większa ilość naprawdę charakterystycznych postaci drugoplanowych, których zachowanie jest katalizatorem naprawdę śmiesznych sytuacji. Wspaniale wypadają relacje Maciejewskiego z jego nowymi podwładnymi, szczególnie z pewnym podsłuchującym rozmowy telefoniczne nadgorliwcem. Nieliczne zarzuty, jakie mam wobec Kina Venus nie zmieniają faktu, że to naprawdę znakomita rozrywka, inteligentna i świetnie napisana.