Debiutancki zbiór opowiadań Róży Jakobsze Rhezus. Tułaczka śladami konania nosi tytuł tak zwany znaczący. Główny bohater, o czym możemy się dowiedzieć już z blurba, poszukuje i pragnie tylko jednego – śmierci. Jego przekleństwem, otrzymanym od bogów za nie do końca sprecyzowane, choć po przeczytaniu całości zbioru możliwe do wydedukowania, winy jest bowiem nieśmiertelność. Wbrew licznym empirycznym dowodom, że zabić go„na śmierć" nie sposób, przeklęty wojownik nie traci nadziei na upragnione wyzwolenie. Gdy tylko usłyszy o jakiejś nowej zarazie, truciźnie albo uznawanym za mitycznego potworze, natychmiast rusza w ślad za taką pogłoską, by zweryfikować jej prawdziwość. W tych dosyć jałowych, przynajmniej jak dotąd, peregrynacjach towarzyszy mu potężny demon pod postacią karej klaczy o imieniu Agresja. Ulubioną rozrywką tego wspaniałego wierzchowca jest odgryzanie ludziom głów, a jedynym tolerowanym przez niego pożywieniem – ludzkie mięso. Rhezus – w pędzie ku upragnionej śmierci – nie waha się przed
niczym, zabija mechanicznie i bezrefleksyjnie, z rutyną nabytą w ciągu setek lat, mężów, dzieci i niewiasty, zdrowych i silnych na równi ze słabymi i chorymi. Przyznać trzeba, że ta para, nieśmiertelny i demon, zaprzecza schematom heroicznej fantasy pod każdym względem. Jest więc w pomyśle wyjściowym pewien niezaprzeczalny kapitał, ale, niestety, autorka nie potrafi go wykorzystać, a przynajmniej takie mam wrażenie po lekturze pierwszych jedenastu opowiadań z cyklu Legenda cierniowych tatuaży.
W ramach zbioru dają się wyodrębnić dwie grupy tekstów – pierwsze cztery to po prostu kolejne nieudane próby samobójcze Rhezusa (przy czym niekiedy nieudane z racjonalnych, całkowicie odartych z fantastyki powodów, co uważam za zaletę). Kolejnych siedem opowiadań to już nie autonomiczne epizody, ale próba opowiedzenia szerzej zakrojonej historii. I całe szczęście, bo po trzech pierwszych tekstach pojawiło się u mnie znużenie schematem, za każdym razem bardzo podobnym, i narracją pełną powtórek (nasuwającą podejrzenie, że pierwsze opowiadania nie były pisane z myślą o włączeniu ich w skład zbioru, czy, szerzej, cyklu, a o niezależnej publikacji np. w czasopismach – nie mam jednak pojęcia, czy rzeczywiście tak właśnie było). Podobne „zmęczenie materiału" (i z podobnych powodów) odczułam przy cyklu inkwizytorskim Piekary, jednak dopiero przy trzecim tomie opowiadań, a nie trzecim tekście. Powód jest prosty – Rhezus jest nieciekawy, pozbawiony indywidualności, poczucia humoru czy cynizmu. Ogólnie –
bardziej niż czlowieka przypomina funkcjonującego na autopilocie upiora opętanego jedną myślą. Ma to oczywiście swoje uzasadnienie w wypaleniu, znużeniu wieloletnią, bezsensowną tułaczką po świecie. Jednak bohater musi „trzymać" fabułę, a jeszcze większa staje się jego rola w przypadku oderwanych epizodów, otwierających zbiór, które same w sobie są krótkie, a fabularnie, mimo zastosowanych tu i ówdzie interesujących rozwiązań, dosyć banalne. Rhezus tej roli zdecydowanie nie spełnia, bo, choć nie znamy szczegółów jego historii, przyczyn przekleństwa, wszystko, co w danym momencie najważniejsze, wiemy.
Styl również zdecydowanie nie jest czymś, co mogłoby do zbioru przykuć. Jak wspomniałam, teksty są raczej krótkie, odnosi się wrażenie, że autorka bardzo spieszy się do puenty, opisy ograniczając do minimum, dialogi taktując zadaniowo (bohater musi jakoś zbierać informacje) i skupiając się na akcji. Językowo jest jak najbardziej poprawnie, natomiast w żadnym razie nie porywająco. Miejscami pojawia się rażąco nieprzystający do charakteru bohatera patos, a także, zwłaszcza w telepatycznych dialogach z Agresją, sztuczność.Rozmowy bohatera z demonem stanowią też najbardziej powtarzalne partie tekstu i szczerze się ucieszyłam, gdy w pewnym momencie piękna klacz znikła ze sceny. Nieco urozmaicenia zapewniają opowieści, których narratorami są inne postaci, wprowadzenie ich w skład zbioru było dobrym pomysłem.
W drugiej części zbioru, gdy teksty zaczynają się łączyć w swego rodzaju fabularną całość, pojawia się również motywacja do lektury, ale cała historia, pełna straszliwych mordów, przerażających demonów i naznaczona słusznym pragnieniem zemsty jest, po pierwsze, mimo wszystko, mocno banalna, a po drugie, przedstawiona tak chłodno, że czyta się ją właściwie obojętnie, bez emocji (można się od czasu do czasu uśmiechnąć, gdy Rhezusowi „odrastają" kończyny czy wyłupione oczy, a on musi się gęsto tłumaczyć znajomym). Słowem, po zakończeniu lektury nie odczuwałam palącej potrzeby poznania dalszego ciągu. Możliwe jednak, ze to tylko wstęp, a dalej historia Rhezusa przemieni się w „coś więcej". Teoretycznie ma na to zadatki, w Tułaczce śladami konania teoria rozmija się jednak z praktyką co najmniej tak, jak antyheros ze śmiercią.