To właśnie „Maus” jest jednym z tych dzieł, które sprawiły, że komiks przestał być postrzegany jako medium gorszego gatunku. Na taki odbiór miało wpływ nie tylko uczynienie tematem tej powieści obrazkowej przeżyć Żyda, który ocalał z Holocaustu, ale przede wszystkim sposób, w jaki Art Spiegelman przedstawił tę historię. Z kolei nowe, zbiorcze wydanie obu części komiksu to doskonała okazja, aby przekonać się, jakie wrażenie „Maus” wywiera po upływie ćwierćwiecza od swego powstania.
Z pewnością za kontrowersyjny można uznać pomysł, aby bohaterowie na czarno-białych rysunkach byli przedstawieni pod postacią zwierząt, a przedstawicielom każdego narodu przydzielony został inny gatunek. Ta swoista segregacja rasowa powoduje, że w komiksie Żydzi są myszami, Niemcy kotami, Polacy świniami, a Amerykanie psami. Trzeba też przyznać, że zaowocowało to rewelacyjnymi kadrami z myszami w świńskich maskach - czyż może być wyrazistsza metafora ukrywającego się przez hitlerowcami Żyda?
O ile w samym tym pomyśle nie doszukiwałbym się jakichś obraźliwych podtekstów wobec naszego narodu, o tyle nie da się ukryć, że jego przedstawiciele nie zostali tutaj ukazani w zbyt korzystnym świetle. Cóż z tego, że w komiksie pojawiają się Polacy ukrywający Żydów, skoro niemal wszyscy czynią to jedynie z chęci zysku... Co gorsza, po skończonej lekturze w pamięci pozostają polscy szmalcownicy i obozowy kapo oraz nasi rodacy już po wojnie mordujący ocalałego z zagłady Żyda, który próbował odzyskać swój majątek. Nie mam zamiaru zaprzeczać, że takie rzeczy się zdarzały, a nie każdy Żyd miał szczęście trafić na działaczy Żegoty, ale mimo wszystko trudno tę opowieść uznać za w pełni obiektywną relację.
Z kolei warstwa graficzna „Mausa” bez wątpienia jest bardzo przemyślana, ale siła oddziaływania tego komiksu wynika przede wszystkim z dramatyzmu losów głównego bohatera, czyli pochodzącego z Polski ojca Arta Spiegelmana. Okres sprzed wybuchu II wojny światowej jawi się tutaj niemal jako idylla. Władek Szpigelman rozkręca wtedy interesy, żeni się i rodzi mu się pierwszy syn - Rysiu. Jak łatwo się domyślić, później było już tylko gorzej - klęska kampanii wrześniowej, obóz jeniecki, getto, ukrywanie się przed Niemcami, a wreszcie w drugiej części komiksu - pobyt w Auschwitz... Naprawdę trudno byłoby nie współczuć bohaterowi, kiedy się obserwuje ogrom jego cierpień, związanych z koszmarnymi warunkami, w których musiał egzystować, oraz ze śmiercią niemal wszystkich bliskich osób. Podziwiając hart ducha Władka, trudno więc nie postawić pytania o cenę, jaką musiał on zapłacić za przetrwanie tego koszmaru.
Ten aspekt przedstawionej w komiksie historii nabiera szczególnego znaczenia w kontekście będących dla niej klamrą kompozycyjną scen spotkań alter ego autora z jego ojcem, który w Ameryce zbliża sią do kresu swoich dni. Możemy tutaj przede wszystkim obserwować, jak Władek Szpigelman relacjonuje synowi koleje swojego losu, które ten ostatni wykorzysta jako materiał do „Mausa”. Stanowi to też sensowne uzasadnienie braku obiektywizmu niektórych pojawiających się w komiksie stwierdzeń, szczególnie że Art Spiegelman nie idealizuje swego ojca, lecz wręcz eksponuje jego różne wady (jak choćby chorobliwą wręcz oszczędność). Trzeba więc podkreślić, że na odbiór tego dzieła ma znaczący wpływ także niezwykle przekonująco nakreślona skomplikowana relacją łącząca tych dwóch mężczyzn. Przemyślane przeplatanie wydarzeń dziejących się na tych dwóch planach czasowych zaowocowało zaś tym, że opowieść przestawiona w „Mausie” tchnie autentyzmem i potrafi naprawdę poruszyć czytelników. Poza tym to już klasyka komiksu, po którą
naprawdę warto sięgnąć, gdyż mimo upływu czasu nie utraciła nic ze swej atrakcyjności.