Mówiła: „Wszystko, co piszę, jest o mnie”. Odkąd pamiętam, zaczytywałam się w jej tekstach nieoczywistych i nieprzegadanych. Jednak dopiero teraz widzę, ile z Agnieszki Osieckiej zagubionej, niespełnionej, zakochanej jest w tym, co napisała. Zofia Turowska, autorka Agnieszek. Pejzaży z Agnieszką Osiecką, przeplata historie z życia poetki z fragmentami jej utworów. Dla tych, którzy urodzili się za późno, by pamiętać autorkę tekstów niezliczonych przebojów, ta książka to okazja, by zobaczyć, że nie została po Osieckiej jedynie barwna legenda. Zostały teksty, które bronią się, mimo upływu czasu. Czytamy, że „innym zazdrościła wszystko-kochających, wszystko-dotykających i wszystko-obejmujących matek”. W jej wypowiedziach odnajdziemy sporo żalu, że dom nie dał jej tego, co uważała za najcenniejsze. Otrzymała co prawda staranne wykształcenie, ale skarżyła się: „Nie było ciepła u nas w domu. Może można urodzić się drugi raz, z jakiejś innej matki, chlebowej i gorącej?”. Mimo pretensji, jakie miała do matki o
brak czułości, opiekowała się nią przez długie lata, aż do jej śmierci. Osiecka nie ukrywała, że dzięki ojcu – pianiście weszła w świat muzyki, kabaretu. To on zaraził ją swoimi pasjami: nauką języków obcych, fotografią, pływaniem, tenisem. Pisała: „ja w końcu wiersze piszę. Wiem, że nie chciałeś tego, tato... To samo przyszło. Z niekochania. Czy z kabaretu”. Jaka by była Agnieszka Osiecka, gdyby nie surowy, szorstki w obyciu ojciec?
Żyła brawurowo. Dawała się zaskoczyć miłości. Kochała nonszalancko, zostawiała, była zostawiana. Cierpiała do dna. Goiła rany wiele razy. Ale i inni musieli goić je po spustoszeniu, jakie zostawiała w ich życiu. W jednym z tekstów napisała: „Mnie nie przeraża kwestia ceny”. Niejednokrotnie słono płaciła za chwile zapomnienia. Ryzykowała jednak kolejny raz: „Wiecznie trzeba uciekać. Chcę uciekać na morze... I tylko błagać Boga, by choć raz, choć jeszcze jeden raz umrzeć z miłości...” Niewiele osób pewnie wie, że Marek Hłasko był w niej szaleńczo zakochany. Ona, mimo że zachwycała się tym, jak on „cudownie umiał być”, bezlitośnie stwierdzała: „Uwodziła mnie jego dusza, nie uwodziło mnie jego ciało”. Zaskakiwała też mówiąc: „Ani Marek, ani ja nie żyliśmy autentycznie. Pisaliśmy swoje powieści własnym życiem”.* Bywali w jej życiu mężczyźni bardzo ważni, jednak „zawsze pierwsi na liście nieobecności”.* Pojawiali się i znikali, a ona nie o wszystkich chciała zapomnieć. Starannie przechowywała w pamięci
„pocałunki, po których nie ma już śladu, a przecież jest”. Czasy kochań i odkochań przetrwały w jej tekstach – to pewne. Janusz Anderman zauważa: „Mężczyźni lubili być w jej towarzystwie, ale mężczyźni takich kobiet się boją, bo nie potrafią takich kobiet zdominować. Więc, na wszelki wypadek, przeważnie - żenią się z żonami”.
Urodziła dziecko mężczyźnie, który drażnił ją swoją drobiazgowością, pedanterią, logiką. Wiedziała jednak, że nikt nie wychowa Agaty tak jak on. Mimo że kochała ją jak nikogo innego, ciągle miała wyrzuty sumienia, że nie dała jej z siebie tyle, ile powinna. Sama Agata Passent mówi: „Jednocześnie miała poczucie zadowolenia, że żyje niezależnie i poczucie winy, że nie spełnia narzuconych przez społeczeństwo macierzyńskich powinności. Był w niej stały, ogromny konflikt: równocześnie pragnęła domu i absolutnej wolności, chciała być dumną, że jest inna, że może robić, co się jej podoba, i cierpiała z powodu osamotnienia i prozaicznej potrzeby, żeby miał ktoś podać szklankę herbaty”.
W książce Zofii Turowskiej czytamy: „Otwarcie przyznawała, że >>rozwija się przez zdradę<<, choć >>zachwyca się ludźmi, którzy są zdolni do lojalności<<”. Wydawałoby się, że rozstania, rozczarowania, ucieczki są wpisane w jej naturę. Często przecież powtarzała, że nie chce być uwięzionym ptakiem. A jednak to właśnie ona, mówiąc o ostatniej miłości swojego życia, wyznała: „Ja dla Zbyszka zrobiłabym wszystko. I wszystko bym zostawiła. Niestety, nie miałam szans się poświęcić”. Kiedy indziej zwierzała się: „Wolałabym jedno trwałe i głębokie małżeństwo niż taki poszarpany życiorys”. Gdy umierała, nie było przy niej ukochanego mężczyzny. Lubiła słuchać o cudzych uczuciach, sama o emocjach mówiła rzadko. „Jeśli mam coś istotnego do przekazania, wolę napisać niż powiedzieć”. Kto dziś tak pisze o miłości? Nieprzewidywalnie, niebanalnie, z takim wyczuciem i świadomością słowa? Zabawy nastrojem, reportażowa solidność, słowne igraszki nie do podrobienia to jej znaki rozpoznawcze. „Obecność przez nieobecność”, „dobry
niepokój” czy „słupki rachunków sumienia” dała nam jej wrażliwość. Zdania, które wyszły spod pióra Osieckiej zachwycają mnie podejrzanie często. Zazdroszczę ich. Maria Janion, pytana o styl Osieckiej, mówi: „Czytam w niej zdolność do miłości wielką i przerażającą, ostrą świadomość istnienia. Jak skamandryci porównywała życie do tańca. Zmysłowość i witalizm są u niej podszyte grozą”. Poetka znała swoją wartość. Gdy kolega poddał w wątpliwość wartość jednego z jej tekstów, odpowiedziała: „Nazywam się Agnieszka Osiecka. Wiem, co piszę”.Zofia Turowska w lekki i bezpretensjonalny sposób opisuje jej lata studenckie: dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, działanie w ramach STS-u, potem czas łódzkiej Filmówki. Dowiadujemy się na przykład jak poszły Osieckiej egzaminy na wydział reżyserii: „Kurs selekcyjny ukończyła z następującymi ocenami: rosyjski – dobrze, język (ustnie) – bardzo dobrze, analiza pisemna filmu – bardzo dobrze, wrażliwość plastyczna – dobrze, rozmowa indywidualna – wybitnie pozytywna”. Krystyna Janda z rozbrajającą szczerością wyznaje: „Czułam się zawsze koło niej jak proza obok poezji”. Podobnie, jak inni przyjaciele Osieckiej, jest przekonana, że dla poetki młodość była wszystkim. Nieograniczone możliwości, niepodjęte decyzje, nieprzesądzone losy... Dojrzała Osiecka tęskniła do nocnych rozmów z tamtych lat, do tamtej świeżości spojrzenia i do wiary w łaskawy los.
Z książki Zofii Turowskiej dowiadujemy się o politycznym zaangażowaniu poetki. Janusz Anderman opowiada o kilogramach maszynopisów autorów zakazanych w PRL, które często podróżująca Osiecka zostawiała w Paryżu i w Londynie. A przecież wielokrotnie mówiła, że polityka jej nie interesuje... W 1971 r. poetka podpisała się pod listem pisarzy do władz PRL w obronie więźniów politycznych. Tak to wspominała po latach: „W pierwszej chwili trochę się bałam, ale pomyślałam, że siedem lat, które chcą im zabrać z życia, to strasznie dużo. Siedem lat! Jeśli coś się da zrobić, to cudownie, ale wątpię, ale wątpię. A co my ryzykujemy? Paszport, piosenki, to dziś furda. Boję się tylko nowych przesłuchań”. Ta sama „apolityczna” Osiecka w 1984 zaproponowała, że pójdzie do więzienia za Adama Michnika. Napisała do Czesława Kiszczaka, że mogłaby za Michnika posiedzieć do roku i zapłacić, ale nie więcej niż milion (który stanowił większą część jej oszczędności). To spod jej pióra wyszły słowa: „Historio, historio/ tyle w tobie
marzeń/ bywa, że cię piszą/ kłamcy i gówniarze...” Ostatnia pocztówka wysłana z Sopotu do Andermana. Osiecka kończy ją słowami: „Tu – sztormy i słońce; zaraz wracam”. Otworzę któryś z tomików jej wierszy. Może Sentymenty? Włączę płytę. Zaraz wróci.