Powieść Natalii Bielawskiej _ American dream_ czyta się… szybko i lekko. I jeśli to komuś wystarcza, to jest to faktycznie książka dobra i warta polecenia. Książeczka Bielawskiej, która sama nazywa ją „niedopowieścią” (ot taki ekstrawagancki zabieg), to niewielkich rozmiarów mieszanka literackiej formalnej zabawy z próbą analizy pewnego doświadczenia – indywidualnego, ale i zbiorowego. To literacki zapis procesu wybudzania się z tytułowego „amerykańskiego snu”, zapis zderzenia z oczekiwaną i wyobrażaną Ameryką. Tyle tylko, że u Bielawskiej nie jest to właściwie proces, a jedynie procesik, opowiedziane historie stają się historyjkami, a wspomniana już lekkość tej prozy nie pozwala ostatecznie patrzeć na nią jako na coś bardzo ciekawego czy ważnego. Chcąc napisać mało, Bielawska napisała chyba za mało. American dream, „nie dopowiadając”, zbyt mało powiada, by jak chce autorka na odwrocie wydania swej książki: łechtać, rozbudzać, pobudzać czy kusić. Przynajmniej w moim przypadku. W każdym razie bez
przesady.
Natka wyjeżdża do Ameryki w wakacje. Chce trochę zarobić i przy okazji zobaczyć na własne oczy zapowiedzianą przez literaturę czy film „krainę marzeń” – miejsce ze swoistym, oryginalnym klimatem. Bohaterka (jak na 23-letnią studentkę polonistyki przystało) przemierza więc Stany z książkami pod pachą. Zderza Amerykę z literaturą – głównym źródłem swoich informacji i oczekiwań. I tego zderzenia nie wytrzymuje ani literatura, ani Ameryka. Liczne parafrazy pokazują z jednej strony słabość i niewystarczalność literatury, z drugiej próbują dekonstruować amerykański sen – „dUSA z ciała uleciała”. Wielkie powieści musi zastąpić mała opowieść (niedopowieść), w której Natka przemierza domy coraz to nowych pracodawców. Pierwszy z nich to Polak, profesor literatury, erotoman. Natka sprząta, dumając i unikając coraz to bardziej natrętnego pracodawcy. Jak się okazuje, jest to tylko pierwszy z licznych wypełniających opowiadania-rozdziały epizodów, które mają chyba w założeniu odkrywać i pokazywać nieznane „ja”
amerykańskiej rzeczywistości. Dziwaczna rodzinka, rozpuszczone dzieci z probówki, które matka otrzymała na trzydzieste któreś urodziny od swoich rodziców – karykatury amerykańskich rodzin, zmagania bohaterki, autorski wybór najciekawszych przygód. Było ich więcej, ale o nich czytelnik się nie dowie. Czy raczej dowie się o tym, że o nich nie przeczyta. To taki pokrętny, domagający się odnotowania autotematyzm powieści. Pierwszoosobowa (quasi autobiograficzna) narracja przeplatana wtrąceniami „wszechwiedzącego”, lekki styl i poczucie humoru wnoszące jedynie tyle, że dobrze się to czyta. Całości dopełniają ilustracje w stylistyce utrzymującej czytelnika w odpowiednim dystansie względem opowiadanych historii. A te są w sumie nieciekawe (praca, wspomniani już starcy i raz na jakiś czas spacery po którejś avenue). Cóż, taki był Natki „american dream”, więc jakie mają być? Brak akcji, średnia wieku bohaterów: 85, powolni, osamotnieni ludzie i krzątająca się między nimi Natka. Bielawska opowiada historię wielu
młodych Polaków, którzy wyjechali do USA w poszukiwaniu pracy i lepszego świata, a którym przyszło ów lepszy świat zobaczyć od nieco innej, prozaicznej strony.
To raczej powierzchowne dotknięcie Ameryki. Bielawska (jej książka) obnaża, destruuje „american dream”, ale jest to jej „american dream” (bohaterki-narratorki noszącej jej imię) i jej destrukcja. Nie ma tu złożonej krytyki Stanów Zjednoczonych, jest opowieść o tym, jak studentka polonistyki imieniem Natka uświadomiła sobie, że Wharton, Warhol, i inni im podobni kłamali, albo raczej: nie mówili wszystkiego. I o tym, że Sinatra czy Stonesi też dołożyli starań, by Natkę zmylić. To proza, z którą za dużo się nie dyskutuje, ale której się słucha. Która mało mówi, a po prostu trochę opowiada. W końcu to „niedopowieść” (jak chce autorka, tłumacząc się między innymi z małej ilości stron swego dzieła), książeczka, nieduża i nie do końca mogąca i chcąca duże tematy podejmować. Bo przecież to ostatecznie książka nie o Ameryce a o ludziach. Tak każą tę książkę czytać ostatnie jej rozdziały i fakt, że jednej ze spotkanych w USA postaci Natka/Natalia swą opowieść/niedopowieść dedykuje. Pojechała do „wielkiej” Ameryki,
wyjechała z „małej”. Spotkała przy okazji małych zwykłych ludzi, których swą książką uczyniła nieco większymi:
„ – Będziesz tęskniła za Ameryką?
– Nie – odparła. – Będę tęskniła za tobą”.
Prosta książeczka chcąca być czymś więcej, albo raczej coś więcej bawiące się w bycie małą książeczką. Nie zostało to przez „niedopowieść” Bielawskiej dopowiedziane. A przydałoby się.